POLACY RATUJĄCY ŻYDÓW

POLACY RATUJĄCY ŻYDÓW

Kiedy podczas II wojny światowej naziści rozpoczęli masową eksterminację ludności żydowskiej wielu polskich sąsiadów i przyjaciół pośpieszyło Żydom z pomocą. Zwykli ludzie pomagali im, np. przewożąc do bezpiecznego miejsca, przekazując żywność lub udzielając schronienia. Udzieloną pomoc ukrywali w trakcie wojny, kiedy groziła im za to kara śmierci, oraz przez kilkadziesiąt kolejnych lat, w czasach komunizmu. Według historyka Szymona Datnera, głównie dzięki pomocy Polaków, Holocaust przeżyło ok. 100 tysięcy Żydów. W pomoc dla jednej osoby zwykle zaangażowanych było od kilku do kilkunastu osób. Instytut Yad Vashem przyznał medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” ok. 280 mieszkańcom województwa świętokrzyskiego, zaangażowanym w pomoc Żydom. To jednak niewielka część wszystkich osób, które udzielały pomocy. „Polacy ratujący Żydów” to audycja poświęcona lokalnym bohaterom, którzy pomagali innym z narażeniem życia własnego i swoich rodzin. W każdym odcinku przybliżamy wybrane historie rodzin, które udzielały pomocy. Każda z nich jest opatrzona komentarzem historyków, m. in.: Ewy Kołomańskiej z Muzeum Wsi Kieleckiej i dr Tomasza Domańskiego z Delegatury IPN w Kielcach.

CYKL AUDYCJI RADIA KIELCE „POLACY RATUJĄCY ŻYDÓW” MOŻESZ RÓWNIEŻ OBEJRZEĆ NA STRONIE: HTTPS://POLACYRATUJACYZYDOW.COM.PL/

[podcast archiwalny - nie będzie kolejnych odcinków]

Radio Kielce History 41 rész Kiedy podczas II wojny światowej naziści rozpoczęli masową eksterminację ludności żydowskiej wielu polskich sąsiadów i przyjaciół pośpieszyło Żydom z pomocą. Zwykli ludzie pomagali im, np. przewożąc d
Wprowadzenie
18 perc 41. rész Radio Kielce
W cyklu audycji Polacy Ratujący Żydów przedstawimy Państwu 39 historii rodzin, które podczas II wojny światowej mieszkały na terenie województwa świętokrzyskiego i udzielały pomocy Żydom.
To niewielki procent wszystkich zaangażowanych w pomoc. Instytut Yad Vashem przyznał medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” ok. 280 mieszkańcom województwa świętokrzyskiego, zaangażowanym w pomoc Żydom.
Podsumowanie
18 perc 40. rész Radio Kielce
W cyklu audycji Polacy Ratujący Żydów przedstawiliśmy Państwu 39 historii rodzin, które podczas II wojny światowej mieszkały na terenie województwa świętokrzyskiego i udzielały pomocy Żydom. To niewielki procent wszystkich zaangażowanych w pomoc. Instytut Yad Vashem przyznał medal „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” ok. 280 mieszkańcom województwa świętokrzyskiego, zaangażowanym w pomoc Żydom.
Wśród nich były pojedyncze osoby (np. odc: 11, 12 i 39), całe rodziny (np. odc. 16, 33 i 40), a czasem kilka rodzin, wspólnie zaangażowanych w pomoc i ukrywanie (np. odc. 36 i 37). Były także historie, w których przedstawiliśmy zaangażowanie w pomoc Żydom organizacji konspiracyjnych (np. odc. 35) lub ich pojedynczych członków (odc. 38 i 39).
W pomoc Żydom byli zaangażowani także księża (np. odc. 18) i siostry zakonne. Widoczne jest także zaangażowanie dzieci, które czasem odgrywały kluczową rolę, np. wyprowadzając kogoś z getta (odc. 19).
Najczęściej Polacy decydowali się na ukrywanie znajomych i przyjaciół oraz ich bliskich, choć zdarzało się także udzielanie schronienia obcym osobom (np. odc. 15).
Na ziemiach świętokrzyskich Żydzi w latach 1942-45 ukrywali się głównie na wsi. Tam było łatwiej zorganizować bezpieczne schronienie i zaopatrzyć się w żywność (odc. 38). Kryjówki były przygotowane w polach i lasach, w zabudowaniach gospodarskich, a najczęściej w domach, np. pod podłogą, na strychu lub między ścianami. Zwykle panowały tam bardzo trudne warunki. Zarówno ukrywający, jak i ukrywani nie spodziewali się, że spędzą w nich nawet 3 lata, żyjąc w ciągłym poczuciu zagrożenia ujawnieniem kryjówki i śmiercią.
Dzięki poruszającym wspomnieniom Anny Lewkowicz, przedstawiliśmy Państwu także obraz wojny z punktu widzenia osób ukrywających się (odc. 13).
Zdecydowaliśmy również pokazać Państwu kilka historii rodzin, które nie otrzymały odznaczenia za ukrywanie Żydów (np. odc.: 11, 15). Wśród nich są tragiczne historie, w których ukrywanie zakończyło się śmiercią (np. odc. 22, 32).
Kwestia pomocy była zawsze decyzją indywidualną i zależała od przełamania bariery strachu – mówi dr Tomasz Domański z kieleckiej delegatury IPN.
Instytut Pamięci Narodowej w ramach projektu „Dzieje Żydów w Polsce i relacje polsko-żydowskie w latach 1914-1989” prowadzi badania dotyczące pomocy Żydom w okresie II wojny światowej. Obejmą one wszystkie województwa w granicach z II Rzeczypospolitej.
Jak w rodzinie – rodzina Adamczyków, Denków, Ostrowiec Świętokrzyski
18 perc 39. rész Radio Kielce
6-osobowa rodzina Adamczyków w 1940 roku została wysiedlona z Wielkopolski i trafiła do Denkowa k. Ostrowca. Z przydziału otrzymali niewielki pokoik u jednej z polskich rodzin. Wkrótce zaprzyjaźnili się z miejscową ludnością, m.in. z żydowską rodziną Frymelów. Głowa rodziny, Icek Frymel, zaproponował Adamczykom przeprowadzkę do swojego domu, który był znacznie większy. Córki Marianny i Jana Adamczyków, nastoletnie wówczas, Jadwiga i Lucjanna wspominają, że Frymelowie odstąpili im duży, pięknie umeblowany salon.
Icek Frymel i jego żona Sara mieli troje dzieci: urodzonego w 1921 roku Mojżesza, 15-letnią Blimkę i Chaima, urodzonego w 1924 roku. W podobnym wieku były dzieci Adamczyków: Helena, Jadwiga, Lucjanna i najmłodszy Jan.
Obie rodziny mieszkały pod jednym dachem zgodnie, a przyjaźń między nimi pogłębiała się. Kobiety piekły razem chleb. Zapraszali się też wzajemnie na katolickie i żydowskie święta. Zachowały się nawet wspólne zdjęcia ze Świąt Bożego Narodzenia. Na jednym z nich siostry: Helena i Jadwiga pozują na tle choinki wspólnie z braćmi: Mojżeszem i Chaimem.
Dosyć szczęśliwy, pomimo wojny, okres zakończył się nagle w 1942 roku. 12 października…to było coś, czego nie można nazwać słowami…coś okropnego. Wszystkich Żydów spędzili na rynek. Do nas także przyszli. Państwo Frymlowie mieli spakowane jakieś tobołki. Wraz z Blimką wyszli… - wspomina Lucjanna Kuźnicka, która miała wtedy 15 lat. Wtedy Adamczykowie nie wiedzieli, co się stało z Żydami zabranymi z Denkowa. Potem okazało się, że zginęli w Treblince…
Przed wyjściem pan Frymel podszedł do mamusi, ukląkł przed nią i powiedział: siostro, uratuj moich chłopców¬¬ ¬– wspomina ze wzruszeniem Lucjanna Kuźnicka.
Chaim i Mojżesz znajdowali się wtedy w obozie pracy w Bodzechowie. To był okres głodu i wielkiej biedy. Najstarsza z sióstr, Helena, wydzielała rodzeństwu po kawałku chleba o 10.00 i o 16.00. Mimo to, córki Adamczyków: Helena, Lucjanna i Jadwiga starały się wygospodarować odrobinę jedzenia, które zanosiły i potajemnie przekazywały braciom Frymel.
Na początku 1943 roku w trakcie likwidacji obozu w Bodzechowie Frymlom udało się uciec. W nocy wygłodzeni i przemarznięci dotarli do Denkowa i zapukali do okna, prosząc o ukrycie.
Ojciec pracował w Ćmielowie, cały tydzień go nie było i bał się podjąć taką odpowiedzialność, by narazić czwórkę dzieci i żonę. Idziemy, każdy z nas po kolei i błagamy: niech się tatuś zgodzi. Wreszcie powiedział tak: jak chcecie być straceni, to róbcie swoje. I mama też się zgodziła – wspomina Lucjanna Kuźnicka.
W pokoju pod podłogą wykopano kryjówkę, w której Frymelowie przebywali nocą i w chwilach zagrożenia. Wejście zasuwało się łóżkami. W dzień bracia wychodzili z kryjówki i przebywali w pokoju. Kilkukrotnie niewiele brakowało, by ich obecność odkryli Niemcy, którzy pod koniec wojny zajęli w tym domu salon.
Siostry Adamczyk jako harcerki były też zaangażowane w działalność konspiracyjną, o której podczas wojny nie powiedziały nawet własnej mamie.
Szczęśliwie, zarówno ukrywani, jak i ukrywający dotrwali do końca wojny.
Chaim Frymel wyjechał wkrótce do Izraela, a Mojżesz Frymel do Kanady. Rodziny przez wiele lat utrzymywały ze sobą kontakt. Chaim był wspaniałym człowiekiem. Pewnego dnia przyznał się, że pierwszego zarobionego dolara przesłał nam – wspomina Jadwiga Szczeszak. Zawsze pisał w liście „kochana mamusiu” do naszej mamy. Jak w rodzinie – dodaje Lucjanna Kuźnicka.
Rodzice: Jan i Marianna Adamczykowie zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1975 roku. W 1997 roku odznaczenie otrzymało także rodzeństwo: Helena, Jadwiga, Lucjanna i Jan.

Opowiadamy o Polakach:
- Marianna Adamczyk – Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Jan Adamczyk – Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata
Ich dzieci:
- Lucjanna Kuźnicka (z d. Adamczyk) - Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Jadwiga Szczeszak (z d. Adamczyk) - Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Helena? Adamczyk - Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Jan Adamczyk - Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata

Ukrywani:
- Chaim Frimel
- Mojżesz (Moshe) Frimel

Opowiada:
- Jadwiga Szczeszak z d. Adamczyk
- Lucjanna Kuźnicka z d. Adamczyk
Jedyny przyjaciel – Marian Krycia, Ostrowiec Świętokrzyski
16 perc 38. rész Radio Kielce
Marian Krycia urodził się w 1920 roku. Wraz z rodzicami i braćmi mieszkał w Ostrowcu, na ul. Siennieńskiej. Według rodzinnych wspomnień, był związany z AK.
Przyjaźnił się z Żydami z sąsiedztwa, m.in. ze Shlomo Rubinsztajnem. Jego szkolnym kolegą był Chanina Szerman, krewny Rubinsztajna.
Kiedy w Ostrowcu powstało getto, Marian Krycia zaczął pomagał Rubinsztajnowi i jego żonie, Broni, a także Chaninie. Kiedy sytuacja Żydów zaczęła się pogarszać, rozpoczął organizowanie kryjówek i aryjskich dokumentów dla swoich przyjaciół.
W styczniu 1942 roku Marian Krycia pomógł Chaninie Szermanowi wydostać się z getta i dotrzeć do podwarszawskiej miejscowości Włochy. Tam znalazł mieszkanie dla Chaniny i jego żony Marii (Hindy). Para kilkakrotnie zmieniała miejsce pobytu, płacąc za wynajem. Marian przywoził im potrzebne pieniądze, które przekazywała rodzina z Ostrowca. Niestety, po pewnym czasie okazało się, że Chanina i Hinda mieszkają u tzw. szmalcowników. Byli przez nich szantażowani i stopniowo ograbiani z pieniędzy, ubrań oraz wszystkich kosztowności. Swoje trudne doświadczenia z tego okresu i walkę o przeżycie opisali w pamiętniku. O swojej sytuacji udało im się powiadomić Mariana. Wtedy także polski przyjaciel pospieszył im na ratunek. Marian wsiadł w pociąg i pojechał do Warszawy. To jest opisane, że zastraszył tych szmalcowników, prawdopodobnie wziął ze sobą broń – mówi Jacek Kańczuga, zięć Mariana Krycia. Marian Krycia ostrzegł właściciela mieszkania, który był Polakiem, że jeśli coś nam się stanie, to zostanie on ukarany przez ruch oporu, którego pan Krycia jest członkiem. Od tego czasu szantażyści zostawili nas w spokoju. (…) Przekonaliśmy się, że on jedynie jest nam naprawdę oddany i to bezinteresownie – pisali Hinda i Chanina Malachi w swoim dzienniku z czasów II wojny światowej.
W 1943 roku, tuż przed ostateczną likwidacją getta, Marian Krycia pomógł także Rubinsztajnowi i jego żonie. W marcu wydostał z getta Bronię Rubinsztajn, załatwił jej aryjskie dokumenty i przewiózł ją do Częstochowy. Tam, jako Polka, zgłosiła się „na roboty” do Niemiec, gdzie przetrwała do końca wojny.
W kwietniu 1943 roku Marian Krycia wyciągnął z przyzakładowego obozu pracy także Shlomo Rubinsztajna i zorganizował mu kryjówkę w lesie. Tam dostarczał mu żywność.
Było to możliwe przez pewien czas, do chwili, kiedy Marian Krycia prawdopodobnie w wyniku donosu został zatrzymany przez gestapo i za pomoc Żydom przetransportowany do Oświęcimia. Następnie skierowano do podobozu w Świętochłowicach, skąd Marianowi, jako jednemu z niewielu, udało się uciec. Miał fach w ręku, dlatego skierowano go do pracy, do komanda kolejowego, a ponieważ była to praca w terenie, to było trochę łatwiej „prysnąć” – mówi Jacek Kańczuga. Był poszukiwany listem gończym, do końca wojny się ukrywał. Mama dopiero w dniu ślubu w Sylwestra 1945/46 poznała jego prawdziwe nazwisko i dowiedziała się, że nie wychodzi za Jana Kowalskiego, a za Mariana Krycia – mówi Janina Kańczuga, córka Mariana.
W latach 70. Marian Krycia zaczął szukać kontaktu z przyjaciółmi, którym pomagał podczas wojny. Na rok przed śmiercią, udało mu się nawiązać z nimi ponowny kontakt dzięki ogłoszeniu zamieszczonemu w polskojęzycznej gazecie w Izraelu, dokąd wyjechali Rubinsztajnowie i Szermanowie tuż po wojnie.
Odnowienie kontaktów skutkowało złożeniem zeznań przez Żydów i przyznaniem Marianowi Krycia odznaczenia Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata w marcu 1979 roku. Jednak Marian zmarł kilka miesięcy później, w październiku i prawdopodobnie nie dowiedział się o odznaczeniu. Nie wiedziała o nim także jego rodzina. Informacja ta trafiła do rodziny Mariana Krycia dopiero po 28 latach, za pośrednictwem Politechniki Wrocławskiej, której pracownicy przygotowywali publikację o absolwentach uczelni, którzy przeszli przez niemieckie obozy zagłady. Przyznany ojcu medal Janina Kańczuga odebrała podczas uroczystości w 2018 roku.
Ojciec był odważną osobą…piętno obozu było. Był bardzo nerwowy, ale to był dobry człowiek. Jak trzeba było komuś pomóc, to zawsze można było na niego liczyć ¬¬– mówi Janina Kańczuga.

Opowiadamy o Polakach:
- Marian Krycia – Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata

Otrzymali pomoc:
- Chanina Szerman (później Malachi)
- Maria Szerman (później Hinda Malachi)
- Bronia Rubinsztajn
- Shlomo Rubinsztajn

Opowiada:
- Janina Kańczuga – córka Mariana Krycia, Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata
- Jacek Kańczuga – zięć Mariana Krycia
My, Żydzi z Klimontowa – historia rodziny Politów, Goźlice, gm. Klimontów
17 perc 37. rész Radio Kielce
„Widzę to wszystko…to podwórko i jak oni biegną do nas do domu…w tym jestem” – mówi z przejęciem pani Leokadia Oszczudłowska, córka Marii i Andrzeja Politów oraz siostra Wacława, odznaczonych medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
Maria i Andrzej Politowie mieszkali z pięciorgiem swoich dzieci w Goźlicach. Prowadzili duże, ok 20-hektarowe gospodarstwo, z którego się utrzymywali. Pani Leokadia urodziła się w 1930 roku. Kiedy jej rodzina zaczęła ukrywać Żydów, miała 13 lat.
Wspomina, że żydowska rodzina Zilberbergów przed wojną mieszkała w Klimontowie i cieszyła się powszechnym uznaniem. Ojciec rodziny był bardzo dobrym i uczciwym krawcem. Pracowali z nim dwaj synowie: Moris i Arie. Pomagały im też dwie córki. Politowie często składali u nich zamówienia.
Kiedy w 1942 roku zaczęto mówić o wywózce Żydów z Klimontowa, Zilberberg zwrócił się do Andrzeja Polita z prośbą, aby przechował jednego z jego synów, Morisa. „On powiedział: ozłocimy was, panie Polit... Tatuś kategorycznie odmówił. Powiedział: ja mam pięcioro dzieci…nie mogę wziąć. Niedługo potem ich zabrali” – wzrusza się pani Leokadia.
Bracia Zilberbergowie trafili do getta w Sandomierzu, a następnie do obozu w Pionkach. Jako dobrzy krawcowie, szyli dla Niemców. Wiosną 1943 roku udało im się uciec. Idąc tylko nocami, przez pola i zboża, skrajnie wycieńczeni dotarli do Goźlic. Nocą zapukali do domu Politów. „Ktoś puka do okna. Mamusia pyta: Kto tam? A oni na to: My, Żydzi z Klimontowa” – opowiada Leokadia Oszczudłowska. Dodaje, że tata i najstarszy brat zgodzili się wtedy, aby ich przyjąć. „Oni przyszli tacy wygłodniali, zmęczeni, mówią, że nie jedli ileś dni. Mamusia ugotowała jajka, zrobiła kawę z mlekiem. Później mówili, że to było coś najlepszego, co jedli w życiu” – dodaje pani Leokadia.
Zorganizowano dla nich kryjówkę pod podłogą w stodole. Do wykopanego dołu nakładziono słomy, dano im pierzyny. Nocami, szczególnie zimą, po upewnieniu się, że nikt nie zauważy, zabierano ich do domu, żeby mogli przespać się w cieple. Były też zagrożenia – wspomina pani Leokadia. Jej bracia, Wacław i Marian działali w partyzantce. Zdarzało się, że w stodole, nad kryjówką Żydów nocowały duże grupy partyzantów. Politowie nie zdecydowali się powiedzieć im, że ukrywają Żydów. Były też niespodziewane wizyty Niemców. Na szczęście nigdy nie przeprowadzili oni rewizji w gospodarstwie. Moris i Arie wszystkie wydarzenia obserwowali przez szpary w swojej kryjówce. Byli też w kontakcie z innymi ukrywanymi Żydami i dziwili się, że Politowie nie żądają żadnej zapłaty za ukrywanie ich.
Zaraz po wojnie bracia Zilberbergowie wyjechali do Kanady. Przez wiele lat utrzymywali kontakt z rodziną Politów, szczególnie z Marią, która pamiętnej nocy 1943 roku przyjęła ich i nakarmiła.
Maria, Andrzej i Wacław zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1981 roku.


Opowiadamy o Polakach:
- Maria Polit – Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Andrzej Polit – Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata
- Wacław Polit – syn Marii i Andrzeja, Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata

Ukrywani:
- Moshe (Moris) Zilberberg
- Arie Zilberberg

Opowiada:
- Leokadia Oszczudłowska – córka Marii i Andrzeja Politów, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata
- Robert Oszczudłowski – wnuk Marii i Andrzeja Politów
- Marta Oszczudłowska – prawnuczka Marii i Andrzeja Politów
Byli ludzie i ludziska – Marianna i Szczepan Hara, Rytwiany
14 perc 36. rész Radio Kielce
W 1996 roku podczas dwóch uroczystości w Polsce medale Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata odebrali przedstawiciele 7 rodzin z Rytwian i Czajkowa.
Ponad 50 lat wcześniej, w czasie II wojny światowej wszyscy odznaczeni solidarnie zaangażowali się w pomoc kilkunastu Żydom, którzy przebywali w getcie w Staszowie.
Pomoc zainicjowała młoda nauczycielka Irena Dyrcz. Zorganizowała ona ucieczkę Żydów z getta i przy współpracy z Marią i Szczepanem Gawłami namówiła grupę Polaków do udzielenia schronienia uciekinierom.
Wśród ukrywających była m.in. Marianna Hara i jej mąż Szczepan. Jak wspomina syn odznaczonych Jan Hara, właściwie to nie rodzice, a dziadek, Jan Kotlarz, zdecydował, że w gospodarstwie ukryją Żydów. Znał ich jeszcze sprzed wojny. Wspólnie z zięciem wykopał dla nich kryjówkę w ziemi, pod podłogą domu. Wejście znajdowało się w podłodze wykonanej z desek i było zasunięte łóżkiem. Żydzi ukrywali się tam szczególnie zimą.
Według wspomnień Marianny Hary, w jej domu ukrywał się Szymon Rottenberg, który był fotografem, Elias Frydman – dentysta oraz Meir Bydlowski. Z zapisów na stronie Yad Vashem wynika, że schronienie znalazł tam też Samuel Szaniecki.
Marianna Hara gotowała dla ukrywających się obiady. Jej ojciec, Jan Kotlarz i mąż Szczepan Hara dbali o zaopatrzenie i niejednokrotnie za pieniądze przekazywane przez Żydów kupowali żywność. Na posiłki przychodzili także Żydzi, którzy ukrywali się w innych miejscach.
Prawdopodobnie ukrywani nie tylko kontaktowali się ze sobą, w czym, jak wspomina Jan Hara, pomagał im m.in. jego dziadek Jan Kotlarz, ale także zmieniali miejsca ukrycia i przemieszczali się pomiędzy gospodarstwami polskich rodzin, zaangażowanych w pomoc. Według świadectw opublikowanych na stronie Yad Vashem, u Antoniego Tutaka ukrył się Maurice Frydman (Freeman) i Alexander Erlichman. Z kolei u Marii i Szczepana Gawłów ukrywali się: Samuel Szaniecki, Szymon Rottenberg, Alexander Erlichman, Abe Sterbberg, Alexandra Frydman oraz Regina, Elias, Stefan i Maurice Frydman (Freeman). Ci sami Frydmanowie ukrywali się także u Katarzyny i Franciszka Brzyszczów, u Janiny, Ireny i Michała Dylów oraz u Reginy Ślęzak-Gawlak z d. Dyl.
Polacy ratujący Żydów byli zagrożeni nie tylko ze strony niemieckiego okupanta, ale także ze strony m.in. bandyckich grup rabunkowych, złożonych z Polaków. Właśnie taka grupa napadła na Katarzynę i Franciszka Brzyszczów, żądając wydania ukrywanych Żydów. Brzyszczowie zostali pobici, ale nie wydali nikogo z ukrywanych, ani z ukrywających. Podobny napad o charakterze rabunkowym miał miejsce także u Gawłów. Szczepan Gaweł został zamordowany. Byli ludzie i ludziska – wzdycha Jan Hara. Mimo tej tragedii, nikt nie wydał Żydów, a pozostali Polacy zaangażowani w pomoc nie zaprzestali jej udzielać, dzięki czemu ocalili ukrywanych – mówią historycy Ewa Kołomańska i dr Tomasz Domański.
Wszyscy ukrywani Żydzi szczęśliwie przeżyli okupację i wyjechali z kraju.


Opowiadamy o Polakach:
- Marianna Hara – Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Szczepan Hara – Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata

Z tą historią wiąże się też pomoc udzielana przez Polaków:
- Janina, Irena i Michał Dyl,
- Irena Dyrcz,
- Antoni Tutak,
- Regina Ślęzak-Gawlak,
- Katarzyna i Franciszek Brzyszcz,
- Maria i Szczepan Gaweł

Ukrywani:
- Elias Frydman (Freeman)
- Szymon Rottenberg
- Samuel Szaniecki
- Meir Bydlowski

Opowiada:
- Jan Hara – syn Marianny i Szczepana, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata
Życie jest najważniejsze – Helena Senderska, Teofil Nowak, Radkowice/ Bronkowice, gm. Pawłów
17 perc 35. rész Radio Kielce
Szkoda, że dopiero teraz się o tym mówi, ale do lat 90. w domu na ten temat się nie mówiło, nie wolno było…to był temat tabu – zaczyna swoją opowieść Ireneusz Senderski, który w czasie II wojny światowej był kilkuletnim chłopcem…
Podczas wojny wraz z rodzicami i starszą o dwa lata siostrą mieszkał w leśniczówce w Radkowicach (gm. Pawłów). Jego tata, Czesław Senderski był leśniczym. Mama, Helena z domu Nowak, nie była typową, wiejską kobietą. Słynęła z zamiłowania do koni, nosiła bryczesy i grała w karty. To byli odważni ludzie – wspomina Ireneusz Senderski.
Od początku wojny starali się pomagać ludności żydowskiej, np. przekazując im żywność. Mieli kontakty z innymi zaangażowanymi w pomoc, m.in. Teofilem Nowakiem (bratem Heleny) i Janem Ciokiem z Wąchocka, który pracował w zakładach amunicji w Wierzbniku. W zorganizowanym tam obozie pracy dla Żydów pracowały m.in. siostry: Tema i Fela Zylbersztajn, pochodzące prawdopodobnie z Łodzi. Jan Ciok wspólnie z Senderskimi i Teofilem Nowakiem postanowili im pomóc.
Najpierw uratowano starszą z sióstr, Temę. Miała ona opuścić kolumnę Żydów wracających z pracy do getta i spotkać się w umówionym miejscu z Janem Ciokiem. Ponieważ miała aryjską urodę i doskonale mówiła po polsku, łatwo wtopiła się w uliczny tłum. Jan Ciok ukrył ją w domu Teofila Nowaka w Bronkowicach Kilka dni później wyprowadził z getta także młodszą Felę. Dziewczyna była chora na tyfus. Gdyby nie udało się jej wyprowadzić, to Niemcy by ją zabili, bo to była ciężka choroba – mówi Ireneusz Senderski. Fela dochodziła do zdrowia w domu jego rodziców, w Radkowicach. Helena i Czesław sprowadzili akuszerkę, która podpowiadała, jak opiekować się chorą. Fela bardzo dobrze mówiła po niemiecku. Kiedy wyzdrowiała, Teofil Nowak zorganizował dla niej aryjskie dokumenty. Wtedy jako Polka, zgłosiła się „na roboty” do Niemiec.
Z kolei Tema posługiwała się dokumentami na nazwisko Teresa Śmiechowska. Zamieszkała u Teofila Nowaka. Zajęła się opieką nad jego 6-letnim synem, prowadzeniem gospodarstwa i pomocą w sklepie Teofila. Cichaczem dawała nam cukierki, tak, żeby wujek nie widział- wspomina ze śmiechem Ireneusz Senderski. Często też odwiedzała Senderskich w Radkowicach, pomagając wspólnie z Felą w opiece nad Ireneuszem i jego siostrą. Bawiliśmy się razem, jeść nam dawały, uczyły czytać, pisać. Bardzo fajne były. Wymagały porządku w pokoju. Nie mogłem bałaganić, ani moja siostra. Pamiętam, że jedna żądała, żebym się nauczył mycia szklanek. Z tym miałem kłopot. Kilka razy potłukłem. Ale później zawsze dbałem o porządek – mówi Ireneusz Senderski, uśmiechając się do swoich wspomnień.
Tema i Fela były przedstawiane jako kuzynki Senderskich z Wrocławia. Jednak ludzie zaczęli plotkować na temat ich pochodzenia… Ktoś zaczął podejrzewać, że to Żydówki. Plotki dotarły do Niemców, którzy pod koniec wojny aresztowali Temę, a także Teofila Nowaka i Czesława Senderskiego. Cała trójka spędziła przynajmniej tydzień w więzieniu w Wierzbniku-Starachowicach. Ireneusz Senderski wspomina, że Tema dostawała różne zadania do wykonania, bo Niemcy liczyli na to, że coś zdradzi jej żydowskie pochodzenie. Jednak tak się nie stało i cała trójka po pewnym czasie została wypuszczona.
Tema przetrwała w domu Teofila do końca wojny. Kiedy nadszedł front, spotkała się z bratem, który był w wojsku rosyjskim oraz z najmłodszą siostrą, czwartą z rodzeństwa. Najpierw wspólnie wyjechali w okolice Szczecina, a potem każde z nich obrało inny kierunek: Szwecja, Stany Zjednoczone i Izrael.
Dopiero w 1992 roku ukrywani nawiązali kontakt z Senderskimi, w wyniku czego w 1994 roku Helena Senderska i jej brat Teofil Nowak, a także Jan Ciok otrzymali medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Opowiadamy o Polakach:
- Helena Senderska, z d. Nowak – Sprawiedliwa Wśród Narodów Świata
- Teofil Nowak – Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata
- Czesław Senderski – mąż Heleny

Ukrywani:
- Tema Zylbersztajn (ukrywana jako: Teresa Śmiechowska)
- Fela Zylbersztajn (ukrywana jako: Władysława Radło)

Opowiada:
- Ireneusz Senderski – syn Heleny Senderskiej, Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata
To nie mogło się zdarzyć – Ewelina Lipko-Lipczyńska, Ostrowiec Św.
18 perc 34. rész Radio Kielce
Ewelina Lipko-Lipczyńska (z domu Szymańska) spędzała lato 1939 roku w rodzinnym domu w Ostrowcu Świętokrzyskim. Jej ojciec Jan (podobnie jak nieżyjąca już matka Wiktoria), był uznanym nauczycielem w Liceum im. Joachima Chreptowicza. Szkoła znajdowała się zaledwie 150 metrów od domu, w którym mieszkali Szymańscy.
Nadszedł wrzesień. Wybuchła wojna. Ewelina Lipko-Lipczyńska na cały ten czas pozostała w domu wraz z ojcem. Ich adres: ul. Polna 52 zapisał się w pamięci wielu osób, które odwiedzając ten dom, przetrwały okupację… „nazywany był w języku wtajemniczonych Pensjonatem Papy Szymańskiego” – pisała po wojnie w liście do Tadeusza Farbisza Ewelina Lipko-Lipczyńska.
Budynek istnieje do dziś, tylko jego zewnętrzny wygląd się zmienił – mówi Lucjan Stojek, który w 1957 roku zaczął pracować w Liceum im. Joachima Chreptowicza, gdzie poznał Ewelinę Lipko-Lipczyńską.
Przez cały okres wojny przewinęło się przez nasz dom około 50 osób, które dłużej lub krócej mieszkały z nami lub uzyskały doraźną pomoc. Byli i tacy, którzy przeżyli z nami cały okres wojny. Wśród uratowanych większość stanowili Żydzi (…) Byli też i Polacy, poszukiwani przez gestapo – cytuje wspomnienia Eweliny Lipko-Lipczyńskiej Urszula Heba, nauczycielka języka polskiego w LO im. Joachima Chreptowicza.
Z ostrowieckiego getta Ewelina uratowała m.in. swoją szkolną koleżankę Różę Rosenman. Jej pobyt próbowano zalegalizować, załatwiając dla niej dokumenty wyznania mahometańskiego. Pomógł w tym pochodzący z Kresów Wschodnich szwagier Eweliny Lipko-Lipczyńskiej.
Ewelina wraz z ojcem uratowała też m.in. Cyrlę Rakocz, matkę z dwójką dzieci. Ze wspomnień wynika, że czasem w ciągu jednego dnia w domu przy ul Polnej 52 przebywało nawet 25 osób.
To było rzeczą nieprawdopodobną. To nie mogło się zdarzyć, nie mogło dziać się przez długie 5 lat pod okiem sztabu niemieckiego, obok koszar zapełnionych niemieckimi żołnierzami, na oczach sąsiadów - pisała po latach Ewelina Lipko-Lipczyńska.
Jak udało się przetrwać wojnę bez niemieckich kontroli i dekonspiracji? Prawdopodobnie ratunkiem okazała się prowadzona przez Jana Szymańskiego stacja meteorologiczna. Okoliczni mieszkańcy uważali, że z tego powodu budynek jest pod szczególnym wpływem Niemców i nie należy się nim interesować – tłumaczy dr Tomasz Domański z IPN.
Jan Szymański był nie tylko nauczycielem, ale także znanym społecznikiem. Działał wraz z córką Eweliną w PPS WRN (Polska Partia Socjalistyczna Wolność Równość Niepodległość), która wspierała jego działalność konspiracyjną w czasie wojny. Dzięki wsparciu organizacji, możliwe było np. wydawanie prasy konspiracyjnej i wypłacanie wynagrodzenia nauczycielom zatrudnianym do prowadzenia w Ostrowcu tajnego nauczania na szczeblu szkoły średniej. W zajęcia, w których uczestniczyło ok 50 osób oraz w wydawanie prasy podziemnej angażował się m.in. aktor Dobiesław Damięcki, ukrywający się przed Niemcami, przez całą okupację ścigany listami gończymi. Podobnie jak wielu innych Polaków i Żydów wraz z żoną Ireną Górską-Damięcką znalazł schronienie w domu Suchorowskich. Następnie małżeństwo mieszkało u innej zaangażowanej rodziny w niedalekim Podszkodziu. Tam urodzili im się synowie: Maciej i Damian. Dobiesław angażował się także w organizowanie aryjskich dokumentów dla ratowanych Żydów.
Po wojnie Ewelina Lipko-Lipczyńska uczyła w Liceum im. Joachima Chreptowicza, a od 1962 roku pracowała w szkole w Warszawie. W 1966 roku została odznaczona medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Wyróżnienie odebrała w Izraelu. Po powrocie do Polski zaczęły się jej kłopoty z komunistycznym aparatem władzy. Zaangażowała się w walkę z cenzurą i państwowym antysemityzmem. W efekcie, została zwolniona z pracy w szkole. „W 1969 roku byłam zmuszona do wyrzeczenia się obywatelstwa Polski Ludowej, żeby móc wyemigrować” – pisze w swoich wspomnieniach Ewelina Lipko-Lipczyńska. Do Szwecji dotarła w 1969 roku jako bezpaństwowiec. W 1996 roku otrzymała honorowe obywatelstwo Izraela.

Opowiadamy o Polakach:
- Ewelina Lipko-Lipczyńska – odznaczona medalem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata
- Jan Szymański – ojciec Eweliny Lipko-Lipczyńskiej
Ukrywani:
- Róża Rosenman
- Anna Dratwe (Bayer)
- Jadwiga Lewicka (Reńska)
- Stefania Dromlewicz
- Cyrla Rakocz
- Halina Mirowska
- Maria Karaś
- Wanda Wróblewska, Andrzej Wróblewski
- Gurfinkiel (imię nieznane)
- Róża Dembiszewska
- Adam Sznajderman
- Maria Ryba (Neuhof)

Opowiada:
- Lucjan Stojek – dyrektor Liceum im. Joachima Chreptowicza w latach 1976-1991
- Urszula Heba – nauczycielka języka polskiego w Liceum im. Joachima Chreptowicza
- Barbara Podsiadło – nauczycielka języka polskiego w Liceum im. Joachima Chreptowicza
Tchórz by tego nie zrobił… - Rodzina Suchorowskich, Rytwiany
15 perc 33. rész Radio Kielce
Gdy wybuchła wojna, Szalom Mandel z żoną Chają i dziećmi mieszkali w Staszowie. Kiedy sytuacja Żydów zaczęła się znacznie pogarszać i pojawiły się informacje o likwidacji getta oraz planowanej wywózce, ojciec rodziny zaczął szukać pomocy. Przygotował dla siebie i swoich bliskich kryjówkę w lesie. Jednak ukrywanie się tam przez długi czas nie było możliwe. Postanowił więc wykorzystać przedwojenne znajomości z mieszkańcami Rytwian i zwrócił się o pomoc do Weroniki Rajczak. To właśnie w jej domu rodzina przetrwała najtrudniejsze dla Żydów trzy miesiące 1942 roku. Po pewnym czasie pojawiły się jednak obawy, że ukrywani mogą zostać odnalezieni. Ponownie więc ukryli się w lesie, a Szalom Mandel zaczął szukać kolejnej kryjówki.
„Mój dziadek Szczepan Suchorowski pracował w lesie” – wspomina pani Henryka Przewoźnik. Tam spotkał Szaloma, z którym znał się jeszcze sprzed wojny. „Ten jego kolega zaczął go prosić: Szczepanek, weź nas, Szczepanek weź nas…bo to już szła zima…mówił: bo my tu w lochu przez zimę umarzniemy…” – opowiada Cecylia Suchorowska, synowa Szczepana Suchorowskiego. Po uzgodnieniu z żoną, Anielą, Szczepan Suchorowski sprowadził żydowską rodzinę do swojego domu, który znajdował się na uboczu w Rytwianach, ok 900 metrów od głównej drogi, przy której znajdowała się większość gospodarstw.
W pomoc ukrywanej rodzinie zaangażował się Jan Suchorowski, 12-letni syn Szczepana i Anieli. Był odpowiedzialny m.in. za pilnowanie, czy nie nadjeżdżają Niemcy. Na polecenie mamy robił też zakupy. „Tata miał szczęście, że ci, którzy donosili Niemcom, nigdy go nie zaczepiali” – opowiada Henryka Przewoźnik.
Mandel wraz z rodziną ukrywał się w domu Suchorowskich, mieszkając wspólnie z nimi do końca wojny. „Samo to, że nie było żadnej kontroli… bo w sytuacji zagrożenia ukrywali się na górze, uciekając po drabinie i chowając się w sianie…ale przecież Niemiec by ich tam znalazł…to tylko Bóg ochronił naszą rodzinę, bo ani nas, ani ich dziś by nie było ” – mówią po latach Henryka Przewoźnik i Cecylia Suchorowska.
16 lat temu Bronia, jedna z ukrywanych, zaczęła szukać rodzin, które pomogły jej podczas wojny i ponownie trafiła do Suchorowskich w Rytwianach. „To było 15 sierpnia, przyjechała z dziećmi i wnukami… Tata mówi do niej: no była tu taka Bronia, ale już podobnież nie żyje. A ona na to: ta Bronia to jestem ja…i to ty Jasiu? Jak się przytulili, to nie mogli się od siebie oderwać. Płakali jak małe dzieci, że po tylu latach udało im się szczęśliwie spotkać” – wspomina ze wzruszeniem Henryka Przewoźnik.
Aniela i Szczepan Suchorowscy zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 2002 roku.

Opowiadamy o Polakach:
- Szczepan Suchorowski
- Aniela Suchorowska
- Weronika Rajczak
Ukrywani:
- Szalom Mandel
- Chaja Mandel
wraz z dziećmi:
- Moniek Mandel
- Szmuel Mandel
- Bracha (Bronia) Mandel
- Róża Mandel
Opowiada:
- Cecylia Suchorowska – synowa Anieli i Szczepana Suchorowskich, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata
- Henryka Przewoźnik – wnuczka Anieli i Szczepana Suchorowskich
2 lata 6 miesięcy 8 dni – Rodzina Dajtrowskich, Rytwiany
18 perc 32. rész Radio Kielce
Anna i Andrzej Dajtrowscy mieszkali z dwiema córkami: Marią i Leokadią w gospodarstwie w Rytwianach. Utrzymywali się głównie z pola. Starsza córka, urodzona w 1922 roku Leokadia pomagała rodzicom finansowo, podejmując różne dorywcze prace. Pomagała m.in. żydowskiej rodzinie Hauerów ze Staszowa, wykonując dla nich podstawowe prace podczas szabatu.
Kiedy sytuacja Żydów w czasie II wojny światowej zaczęła się pogarszać i pojawiły się informacje o planowanej wywózce ze Staszowa, Moshe Hauer poprosił Dajtrowskich o pomoc. Wspólnie zaczęli przygotowywać kryjówkę w gospodarstwie Dajtrowskich. Między stajnią, a domem zbudowano dodatkową ścianę, tworząc skrytkę o szerokości ok 1 metra. Umieszczono w niej 4 prycze, przykrywane workami po zbożu. Wejście było tylko przez strych.
Najpierw do kryjówki trafiły dzieci Moshe Hauera oraz jego żona. 8 listopada 1942 roku on sam dołączył do swojej rodziny. Dzieci Hauerów: Edzia, Janek, Mania i Salek miały wtedy: 6, 8, 10 i 14 lat.
Pewnego grudniowego dnia tego samego roku, Leokadia Dajtrowska przyprowadziła do domu kolejnych dwoje Żydów. Było to młode małżeństwo ze Staszowa: Hinda i Szymon Wolbromscy. Leokadia spotkała ich ukrywających się w rowie, bez żadnych bagaży i ciepłych ubrań. Okazało się, że wszystko stracili w miejscu poprzedniego ukrycia, skąd ostatecznie zostali wypędzeni. „Mama postanowiła ich wziąć” – wspomina Anna Garczyńska, córka Leokadii. „Dziadzio wtedy podniósł krzyk, że absolutnie! Getta w domu nie będzie robił, że on nie da rady…Jednak babcia Ania powiedziała, że trzeba ich przyjąć. Inaczej, zatrzymani przez kogoś mogą ze strachu wydać ukrywanie pozostałych osób. No i Wolbromscy zostali” – wspomina rodzinne opowiadania Anna Garczyńska. Odtąd wszyscy przebywali wspólnie w ciasnym schowku między ścianami.
Gospodarstwo Dajtrowskich było kontrolowane przez Niemców i granatowych policjantów. O pierwszej kontroli rodzina dowiedziała się wcześniej. Postanowiono zrobić tymczasową kryjówkę poza gospodarstwem. W polu z ziemniakami wykopano dół, w którym Żydzi ukryli się na czas kontroli. Dół zastawiono deskami i zasypano ziemią, w której ponownie posadzono ziemniaki. Do dziś ukrywani i ich potomkowie z największym wzruszeniem wspominają tamte 36 godzin, które musieli spędzić pod ziemią, bez jedzenia i picia…
Kolejnej kontroli dokonał granatowy policjant, który został skierowany do rodziny Dajtrowskich i mieszkał z nimi przez 2 tygodnie. Ten czas wymagał szczególnej ostrożności. Wtedy ukrywani dostawali jedzenie raz dziennie, spuszczone w butelce. Kaszę lub ziemniaki.
Po 2 latach 6 miesiącach i 8 dniach od rozpoczęcia ukrywania, wojna się skończyła i Żydzi mogli opuścić kryjówkę. Zarówno Wolbromscy, jak i Hauerowie wyjechali z Polski. Obie rodziny do dziś utrzymują kontakt z rodziną Dajtrowskich. Przez lata pisali do siebie listy. Dziś dzwonią, piszą e-maile i przyjeżdżają.
Niedawno w rodzinie Wolbromskich urodził się kolejny potomek. „Dostałam wiadomość, że na cześć mojego dziadka dali mu na imię Andrzej” – wzrusza się pani Anna Garczyńska i cytuje treść otrzymanej wiadomości: „Mamy kolejnego wnuka dzięki Twojej rodzinie. My Cię traktujemy jako swoją siostrę”.

Opowiadamy o Polakach:
- Anna Dajtrowska
- Andrzej Dajtrowski
- Leokadia Dajtrowska-Kawalec – córka
- Maria Węgierska, z d. Dajtrowska - córka
Ukrywani:
- Hinda Wolbromska
- Szymon Wolbromski
- Moshe (Morris) Hauer
- Bella Hauer
- Saul (Salek) Hauer
- Jankiel (Jack) Hauer
- Mania (Miriam) Hauer
- Esther (Edzia) Hauer (Goldenberg)
Opowiada:
- Anna Garczyńska – córka Leokadii Dajtrowskiej-Kawalec, wnuczka Anny i Andrzeja Dajtrowskich – Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata
Uciekaj – Rodzina Szelesiów, Rytwiany
18 perc 31. rész Radio Kielce
W 8-hektarowym gospodarstwie w Rytwianach mieszkała podczas II wojny światowej Genowefa Szeleś z dwójką dzieci: Ryszardem, urodzonym w 1935 roku i Zofią urodzoną w 1932 roku, a także z teściami: Janem i Rozalią Kalinami. Jej mąż zginął w polskiej wojnie obronnej w 1939 roku.
Pani Genowefa jesienią 1942 roku zgodziła się przyjąć grupę Żydów i ukryć ich w swoim gospodarstwie.
Mama przetrzymywała tych Żydów…a to były Żydy znajome, staszowskie. Jeszcze przed wojną przychodzili do nas po mleko, po jajka. No i przetrzymywała ich. Każdy chciał przeżyć – wspomina Zofia Czerwiec, córka Genowefy Szeleś.
Dokładnie nie wiadomo, ile osób przybyło do gospodarstwa Szelesiów i jak się oni nazywali. Pani Zofia wspomina, że były dwie grupy ukrywających się. Pierwsi ukryli się w stodole, tylko na pewien czas. Później w gospodarstwie, na strychu nad stajnią ukryła się druga grupa, złożona z 4 mężczyzn, kobiety i małego dziecka. Była taka Żydóweczka mała, młodsza ode mnie, to mama przynosiła ją co rano pod pierzynkę do mnie, żeby się zagrzała – uśmiecha się pani Zofia.
Nocami Żydzi prawdopodobnie opuszczali kryjówkę. Na strych wchodzili po drabinie, wciągając ją za sobą, żeby nie budzić podejrzeń.
Pani Zofia wspomina, że wiedziała o tym, że w gospodarstwie ukrywają się Żydzi, i że nikomu nie wolno o tym mówić. Pomagała mamie zdobyć dla nich jedzenie tak, żeby nie budziło to podejrzeń. W pomoc była zaangażowana ciotka Szelesiów, która mieszkała w Staszowie. Robiła ona zakupy. Na wsi kupowanie dodatkowych produktów od razu wzbudziłoby podejrzenia. Mogłam wtedy chodzić do trzeciej klasy. Ciotka w Staszowie kupowała chleb, to ja już nie szłam ze szkoły z koleżankami do domu, tylko szłam do tej ciotki i niosłam chleb dla tych Żydów. I mama im dawała jeść. Musiała sprzątać i gotować. Raz na dzień tę zupę trzeba było dać – wspomina pani Zofia.
Niespodziewanie, jesienią 1943 roku, do gospodarstwa Szelesiów wjechali Niemcy. Szukali mężczyzny, który zaczął przed nimi uciekać i skrył się w okolicznych zabudowaniach. Mógł to być jeden z ukrywających się Żydów, choć we wspomnieniach mieszkańców zachował się przekaz, że był to jeden z sąsiadów, Polak, który wzięty przez Niemców za Żyda zaczął uciekać i niechcący doprowadził ich do gospodarstwa Szelesiów. Przypadkowa wizyta doprowadziła do rewizji. Tego dnia u Szelesiów młócono zboże. Wśród pracowników była młoda dziewczyna, która prawdopodobnie niczego nie świadoma, powiedziała, że widziała jakiś ruch na strychu stodoły. Niemcy znaleźli Żydów, wywieźli ich i prawdopodobnie zabili.
Jeden z nich kazał Genowefie Szeleś zabrać dziecko (Ryszarda, bo Zofia była w tym czasie w szkole) i uciekać.
Gospodarstwo opuścili wszyscy, poza Janem Kaliną, dziadkiem Ryszarda i Zofii. Następnego dnia Niemcy wrócili, aby ukarać polską rodzinę za przechowywanie Żydów i zastrzelili go…
Gospodarstwo Szelesiów zostało splądrowane. Rodzina wróciła do niego dopiero w 1944 roku. Genowefa Szeleś z dwójką dzieci musiała dorabiać się wszystkiego od nowa.
Mama nie powiedziała „lekcje odrób”, tylko „do roboty. Tak było i trzeba się pogodzić – mówi dziś ze wzruszeniem pani Zofia.

Opowiadamy o Polakach:
- Genowefa Szeleś
- Jan Kalina – teść p. Genowefy, zamordowany przez Niemców
- Zofia Czerwiec, z d. Szeleś – córka Genowefy Szeleś
Ukrywani:
- grupa 5-6 osób dorosłych, małe dziecko
Opowiada:
- Zofia Czerwiec, z domu Szeleś
Po 50 latach… – Rodzina Matuszczyków i Muchów, Bronów, gm. Działoszyce
17 perc 30. rész Radio Kielce
Marianna i Stanisław Matuszczykowie mieszkali w Bronowie, w gminie Działoszyce. Wraz z nimi mieszkała ich jedyna córka Honorata ze swoim mężem, Wojciechem. Byli ubogą, ale bardzo pracowitą rodziną, utrzymującą się z rolnictwa.
Jeszcze przed wojną mieli znajomego kupca zbożowego, Żyda, o nazwisku Federman z pobliskich Dziewięczyc. Kiedy 3 września 1942 roku rozpoczęła się deportacja ludności żydowskiej do obozu zagłady w Bełżcu, Federmanowi wraz z żoną i trzema synami udało się uciec.
Błąkali się po okolicznych polach i lasach, ale dłuższe ukrywanie się w takich warunkach nie było możliwe dla rodziców. Zdecydowali, że udadzą się do krakowskiego getta i tam spróbują przetrwać. Ich synowie: Hyman, Pinchas i Jozef postanowili poprosić o pomoc miejscową ludność. Zapukali do Matuszczyków.
„Oni tu przyszli, prosili, żeby ich wziąć na tydzień, na dwa tygodnie. Wszędzie chodzili, nie mogli znaleźć miejsca… Dziadek się zlitował… Bo to miało być niedługo. A tu się okazało, że nie tak szybko” – opowiada Wiesława Kłębek, córka Honoraty i Wojciecha Muchów.
Niewielką kryjówkę, w której można było siedzieć lub leżeć przygotowano w stodole. Wejście przykryto słomą. Dwa razy dziennie ktoś zanosił ukrywanym jedzenie w wiaderku i stukając w deskę dawał sygnał. Nocami Żydzi wychodzili z ukrycia. W ciągu dnia Stanisław Matuszczyk pracując w stodole rozmawiał z nimi o aktualnej sytuacji i o tym, jak długo może jeszcze potrwać wojna.
Najtrudniejsze było ukrycie gotowania, którym zajmowała się Honorata. „Dawniej to ludzie chodzili do siebie, nie tak jak dzisiaj. Sąsiedzi przychodzili i pytali: a na cóż wam Matuszczykowo tyle jedzenia? Ludzie coś tam przeczuwali…” – mówi Wiesława Kłębek.
Ukrywanie stawało się ryzykowne, strach narastał. Pewnego dnia Stanisław Matuszczyk poprosił braci Federmanów o opuszczenie kryjówki. Wrócili po niespełna miesiącu. Gospodarz milcząco przystał na ich dalsze ukrywanie.
Jednak plotki o tym, że u Matuszczyków przechowywani są Żydzi zaczęły krążyć po okolicy i dotarły do Niemców. Przeprowadzona przez nich kontrola niemal zakończyła się tragedią…
„Wyszedł mój tata z 2-letnim synkiem. Niemcy kazali mu odłożyć dziecko i przerzucać słomę. Jak dziadek Matuszczyk zobaczył, że kryjówka jest już blisko, to stanął przed Niemcami i powiedział: jak u nas znajdziecie Żydów, to pierwsza kula dla mnie. A została jeszcze tylko jedna warstwa słomy. I Niemcy zwątpili. Zrezygnowali i odjechali” – opowiada pani Wiesława.
Ukrywani byli pewni, że po zetknięciu się twarzą w twarz ze śmiercią, gospodarze na pewno ich wyrzucą. Ale tak się nie stało. Doczekali u Matuszczyków i Muchów końca wojny. Wyjechali do Krakowa, a następnie do Stanów Zjednoczonych.
Początkowo utrzymywali kontakt, ale potem zerwali go na 50 lat. „Mama miała o to żal.” – wspomina pani Wiesława. Jednak pewnego dnia przed dom Matuszczyków i Muchów w Bronowie podjechał samochód. Kierowca wysiadł i zapytał: „Czy przechowywaliście podczas wojny Żydów?” Okazało się, że w aucie są: córka, zięć i wnuki jednego z ukrywanych. Z inicjatywą przyjazdu i odnalezienia polskiej rodziny wyszedł zięć Hymana Federmana, Menachem Daum, który nakręcił o tej historii film pt. „Hiding and Seeking. Faith and Tolerance After Holocaust”.
Małżeństwa Matuszczyków i Muchów zostały w 2003 roku uhonorowane tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Potomkowie Federmana obiecali też utworzenie funduszu na edukację prawnuków Honoraty i Wojciecha Muchów.

Opowiadamy o Polakach:
- Marianna Matuszczyk
- Stanisław Matuszczyk
- Honorata Mucha z d. Matuszczyk
- Wojciech Mucha
Ukrywani:
- Hyman Federman
- Józef Federman
- Pinchas Federman
Opowiada:
- Wiesława Kłębek, córka Honoraty i Wojciecha Muchów
- Małgorzata Kłębek, synowa Wiesławy Kłębek
Każda sekunda droga – Helena i Stanisław Podrzyccy, Końskie
19 perc 29. rész Radio Kielce
Helena i Stanisław Podrzyccy mieszkali w czasie wojny w Końskich. Mieli troje dzieci w wieku od 7 do 11 lat: Małgorzatę, Magdalenę i Bogdana.
Dziadek był adwokatem. Przed wojną prowadził m.in. sprawy sądowe Żydów. Jednym z nich był dr Abraham Kapilman – wspomina Roksana Dejmanowska-Zemko, wnuczka Heleny i Stanisława Podrzyckich. Dr Kapilman miał żonę, która była lekarzem i dwoje dzieci: 16-letniego Grzegorza i 8-letnią Bronię. Czasem wymykał się z getta i odwiedzał Podrzyckich. Przynosił na przechowanie książki lekarskie i inne przedmioty, odebrane i sprzedane jeszcze w czasie wojny przez jego syna. Do dziś zachowały się wspomnienia spisane tuż po wojnie przez Helenę Podrzycką, częściowo na maszynie, a częściowo ręcznie, w których wspomina ona, że nie była zadowolona z tych wizyt „pod karą śmierci zakazanych”. Pisze także: Tyle pracy i serca włożyłam przy każdym zetknięciu się z Żydami. Namawiałam, żeby uciekali, bodaj do lasu. Nie mieli odwagi wychodzić z getta. W ostatniej minucie dopiero mi uwierzyli, a tak ciągle liczyli na coś lepszego ze strony Niemców…
Tuż przed wywózką Żydów z Końskich w mieście czuło się narastającą nerwowość i napięcie. Do getta zostały sprowadzone litewskie, brutalne oddziały szaulisów będących na usługach hitlerowskich Niemiec. 2 listopada 1942 roku Helena Podrzycka została w domu sama z dziećmi. Jej mąż pojechał do Radomia na sprawę sądową. Nagle rozległo się głośne pukanie. W drzwiach staną blady Abraham Kapilman. Wpada, rzuca mi się do nóg i woła: ratunku! Ratunku! Getto jest otoczone! Moja Belinka…ona żyć musi! Proszę pani, na wszystkie świętości chrześcijańskie, niech pani idzie po moje dziecko! – cytuje wspomnienia prababki Slobodanka Zemko. Jedną ręką chwycił za klamkę, drugą trzymał moją rękę. Walczył. Mruczał do siebie: każda sekunda droga…
Helena Podrzycka nie zważając na śmiertelne zagrożenie poszła do getta, aby ratować małą Bronię. Kiedy znalazła się w środku wiele osób, które znały jej męża, patrzyło na nią pytająco, czy mogą uciekać. Helena wspomina, że mimowolnie, odruchowo kiwała twierdząco. Wychodząc z Bronią z getta, została zatrzymana i otoczona przez Niemców. Proszę pani, Broncia się boi – ¬usłyszała głos dziewczynki o wybitnie semickich rysach. Zachowując zimną krew powiedziała, że ma chore dziecko i przyszła po zapałki. Nieoczekiwanie, jej wersja została potwierdzona przez tłumacza współpracującego z Niemcami. Zostały przepuszczone. Czułam, że cud się spełnił – napisała o tym wydarzeniu Helena Podrzycka.
Tymczasem w domu czekało na nią 11 Żydów, którzy po jej przytaknięciu uciekli z getta, w tym kobieta z 8-miesięcznym dzieckiem. Helena Podrzycka zorganizowała dla nich kryjówkę w piwnicy, pozostawiając w domu jedynie matkę z dzieckiem, a później także Bronię.
Niemcy wywieźli z Końskich ok 6 tysięcy Żydów. Po pewnym czasie wydano obwieszczenie, że ci, którzy przetrwali mogą się ujawnić. Będą pracować u Niemców. Helena Podrzycka odradzała to ukrywanym u siebie Żydom. Mówiła im, że to podstęp. Nie posłuchali. W styczniu 1943 roku Żydzi zostali przepędzeni do Szydłowca i wywiezieni do obozów zagłady.
Bronia Kapilman po 2 tygodniach spędzonych u Podrzyckich w porozumieniu z bratem Grzegorzem Kapilmanem została przekazana do innej polskiej rodziny, znanej Kapilmanom. Potem kilkakrotnie zmieniała miejsce pobytu, a następnie tułała się samotnie. Pod koniec wojny ponownie trafiła do rodziny Podrzyckich. Po wojnie odnalazła ją ciotka, z którą wyjechała do rodziny matki w Stanach Zjednoczonych. Choć kontakt się urwał, to w latach 90. Bronia złożyła oświadczenie o pomocy, jakiej udzielili jej Helena i Stanisław Podrzyccy. Dzięki temu w 2016 roku zostali oni odznaczeni tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Opowiadamy o Polakach:
- Helena Podrzycka
- Stanisław Podrzycki
Ukrywani:
- Bronia Kapilman
Opowiada:
- Roksana Dejmanowska-Zemko – wnuczka Heleny i Stanisława Podrzyckich
- Slobodanka Zemko – prawnuczka Heleny i Stanisława Podrzyckich
Zrobili swoje – Janina i Kazimierz Szmurłło, Skarżysko-Kamienna
15 perc 28. rész Radio Kielce
Lata 80. XX wieku. Do rodziny Szmurłłów przychodzi list z Izraela. Pisze go Celina Cederbaum, obecnie Cyla Imry, dziewczynka, która w czasie II wojny światowej mając ok 3 lat trafiła pod opiekę Szmurłłów… Dopiero wtedy Tomasz Szmurłło, syn Janiny i Kazimierza, poznaje wojenną historię swoich rodziców, którzy narażając życie zgodzili się ukryć żydowską dziewczynkę.
Cyla wyjaśnia, że po wielu latach traumy związanej z niemiecką okupacją i terrorem, dopiero teraz dojrzała do nawiązania ponownego kontaktu. Odtąd stale korespondowała z Janiną Szmurłło.
Przed listopadem 1942 roku, kiedy zaczęto likwidować getto w Staszowie, Miriam Cederbaum ukryła swoją córeczkę Celinę u zaprzyjaźnionej Polki, Anastazji Kurowiec-Szczerbic. Niestety m.in. ze względów konspiracyjnych, obecność dziewczynki stała się niebezpieczna dla polskiej rodziny. Dzięki pomocy AK wyrobiono dziewczynce aryjskie papiery na nazwisko Celina Kwiatkowska. Wtedy Anastazja poprosiła o pomoc swoją siostrę, Janinę Szmurłło, która mieszkała z mężem w Skarżysku. Oboje pracowali w zakładach amunicji Hasag. Zdecydowali, że zaopiekują się Celinką, która trafiła do nich na przełomie 1942 i 1943 roku i pozostała do końca wojny.
Kazimierz Szmurłło współpracował z NSZ-AK. Celinka oficjalnie uchodziła za córkę kuzynki, ale organizacja prawdopodobnie wiedziała, że Szmurłłowie przechowują u siebie żydowskie dziecko. Zagrożeniem był fakt, że w domu, w którym mieszkali Janina i Kazimierz, stacjonowali Niemcy z Wehrmachtu, pod dowództwem Austriaka. A zatem, pod jednym dachem u polskiej rodziny związanej z NSZ-AK mieszkał zarówno oficer Wehrmachtu, jak i żydowska dziewczynka…
Kazimierz Szmurłło pasjonował się fotografią. Do dziś zachowało się wiele zdjęć jego autorstwa z tamtego okresu. Na większości z nich Celina odpowiednio poinstruowana, zakrywa sobie twarz rękami lub stoi na uboczu, w cieniu. Ale są także zdjęcia, na których widać jej twarz, semickie rysy i ciemne, kręcone włosy. Wspólne zdjęcie z Celinką ma także pan Tomasz Szmurłło, który urodził się w 1943 roku, jako pierwszy syn swoich rodziców. Pamiętam zdjęcie, gdzie na ganku stoi mama ze mną, obok Celina, a wokół żołnierze niemieccy…tam wyraźnie widać jej twarz… - mówi Tomasz Szmurłło.
Oficer z Wehrmachtu, ten Austriak, który u nas stacjonował powiedział do mojego ojca: Kazik, ona jest bardzo podobna do Żydówki i ty musisz na nią uważać. Ja ci powiem, jak będzie akcja nalotu na Żydów, ale ty musisz ją pilnować – wspomina Tomasz Szmurłło.
Po wojnie Miriam wróciła po córkę, by po pewnym czasie razem z nią wyjechać do Izraela.
W 1987 roku Celina napisała zaświadczenie do Yad Vashem, które stało się podstawą przyznania Janinie i Kazimierzowi Szmurłło tytułu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Państwo Szmurłło chowali mnie w swoim domu jako chrześcijankę i dziecko krewnych swoich. Ja zawdzięczam moje życie powyżej wymienionym – pisze Celina, a właściwie Cyla Imry. Tytuł otrzymała także Anastazja Kurowska-Szczerbic, siostra Janiny, która zapoczątkowała pomoc małej dziewczynce.
Anna Szmurłło wspomina: nigdy nie rozmawiałam z teściową o tamtych wydarzeniach. To było oczywiste. Po prostu wzięła dziecko i się nim zajmowała. Tomka mama żyła teraźniejszością. Podczas wojny zrobiła swoje i koniec – podsumowuje pani Anna.
Opowiadamy o Polakach:
- Janina Szmurłło
- Kazimierz Szmurłło
- Anastazja Kurowska-Szczerbic
Ukrywani:
- Celina Cederbaum (później: Cyla Imry)
Opowiada:
- Tomasz Szmurłło – syn Janiny i Kazimierza, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata
- Anna Szmurłło – synowa Janiny i Kazimierza
Nie ma się czego wstydzić – Rodzina Boberków, Wola Żydowska
14 perc 27. rész Radio Kielce
Katarzyna i Grzegorz Boberek mieszkali podczas II wojny światowej w Woli Żydowskiej (obecnie gmina Kije). Mieli ośmioro dzieci. Najstarsza córka przebywała na przymusowych robotach w III Rzeszy, kiedy w 1943 roku do gospodarstwa Boberków zapukali sąsiedzi i dobrzy znajomi: Abraham, Haskiel, Hershel i Icek Goldlist. Tylko ona ze wszystkich domowników nie była zaangażowana w pomoc żydowskim przyjaciołom.
Jestem taki głodny…proszę o pomoc ¬– powiedział jeden z nich, gdy Boberkowie otworzyli drzwi. Ujęło ich to i przystali, że będą ich przetrzymywać – opowiada Dariusz Stachaczyk, wnuk Boberków.
Kryjówkę wykopano pod stodołą. Dół został przykryty słomą. Nocami ukrywani mogli przechodzić ze swojej kryjówki do szopy. Jak już się ktoś decydował, to starał się jakoś utrzymać tych ludzi – dodaje Dariusz Stachaczyk. Trzeba było zadbać o dodatkowe wyżywienie, wynosić nieczystości i przynajmniej raz w miesiącu uprać ich ubrania. Żywność dla ukrywanych często zanosiły w koszach dzieci. Trzeba było uważać, żeby nikt nie zauważył niczego podejrzanego, bo zabudowa we wsi była dosyć gęsta.
Mama bardzo lubiła się z Heńkiem, jednym z przechowywanych ¬¬– dodaje Dariusz Stachaczyk. Władysława Boberek urodziła się w 1934 roku. Mimo bardzo młodego wieku wiedziała, że w gospodarstwie ukrywają się Żydzi i co grozi za udzielanie im pomocy. W rozmowach z nimi miała jednak mówić, że choćby mieli ją zabić, to ona nikomu nic nie powie.
Pod koniec wojny w gospodarstwie Boberków zakwaterowano także niemieckiego oficera. Wtedy trzeba było uważać jeszcze bardziej. Z jednej strony jego obecność stanowiła zagrożenie, ale była także ochroną dla ukrywanych i ukrywających. Oficer nie podejrzewał, że w gospodarstwie mogą ukrywać się Żydzi i gdy inny niemiecki żołnierz chciał zrobić w gospodarstwie rewizję, został przez niego wyproszony. Porozumienie się z oficerem ułatwiał fakt, że zarówno Katarzyna, jak i Grzegorz Boberkowie znali język niemiecki z lat zaborów.
Ukrywani szczęśliwie doczekali u Boberków do końca wojny. Jednak obawy nie zniknęły wraz z zakończeniem działań wojennych. Grzegorz Boberek powiedział ukrywanym, gdy opuszczali kryjówkę: idźcie dzieci, a jakby co, to nie przyznawajcie się, gdzieście byli.
W latach 80. XX wieku Goldlistowie, którzy krótko po wojnie wyjechali z Polski, odwiedzili Boberków. Katarzyna Boberek jeszcze wtedy żyła. Babcia wyszła…jak się przytulili do siebie…łzy, radość, szczęście… - wspomina spotkanie sprzed lat Dariusz Stachaczyk.
Katarzyna i Grzegorz Boberkowie w 1993 roku pośmiertnie otrzymali tytuł Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Opowiadamy o Polakach:
- Katarzyna Boberek
- Grzegorz Boberek

Ukrywani:
- Abraham Goldlist
- Icek Goldlist
- Hershel Goldlist
- Haskiel Goldlist
Opowiada:
- Dariusz Stachaczyk, wnuk Katarzyny i Grzegorza Boberków.
Wzajemna pomoc – to pomogło nam przetrwać, Marianna Sowiar-Chodnikiewicz, Kielce
17 perc 26. rész Radio Kielce
Marianna Sowiar urodziła się w 1918 roku. Przed wojną przeszła w ZHP szkolenie przygotowujące harcerki do udziału w wojnie. Już w 1941 roku zaczęła pomagać Żydom z kieleckiego getta, przekazując potajemnie jedzenie żydowskiemu chłopcu. Szybko zaangażowała się też w konspirację. Została przekazana do wywiadu, gdzie odpowiadała za zbieranie informacji o ruchu wojsk. Przekazywała też niemieckie feldposty do dowódców polskiego podziemia i przenosiła broń, np. wioząc ją ze Skarżyska do Radomia w futerale po skrzypcach. W listopadzie 1942 roku Maria Sowiar została aresztowana w Radomiu, w wyniku wpadki wywiadu Armii Krajowej. Po brutalnym śledztwie i 3-miesięcznym pobycie w areszcie, w siedzibie gestapo w Radomiu, w lutym 1943 roku trafiła do Auschwitz.
Przyjechałam tam w fatalnym stanie. We dwie z tego transportu przyjechałyśmy tak straszliwie obite, że nas rozebrano, postawiono i SS-mani zapytali: Kto was tak urządził? Myśmy były czarne, granatowe. Ja mówię, że na gestapo w Radomiu. A SS-man na to: nieprawda, gestapo nie bije… - wspominała Marianna Sowiar-Chodnikiewicz w archiwalnej audycji Radia Kielce z 1981 roku.
W Oświęcimiu podczas pracy na kuchni, przy obieraniu ziemniaków, poznała rówieśniczkę Jarosławę Zahorujko. Pewnego dnia dziewczyna przyznała jej się, że jest Żydówką, ukrywającą się na aryjskich papierach. Opowiedziała jej całą swoją historię. Hana (takie było jej prawdziwe imię) pochodziła ze Lwowa. Przyjechała z rodziną do Krakowa, gdzie każdy mieszkał osobno i miał aryjskie papiery na inne nazwisko. Pewnego dnia idąc na spotkanie z siostrą, Hana została aresztowana po tym, jak żydowski chłopak wydał ją Niemcom. Nie udało się udowodnić jej żydowskiego pochodzenia, dlatego z grupą aresztowanych kobiet z Krakowa została odesłana do Auschwitz. Tam także nikt nie podejrzewał, że Hana jest Żydówką. Nawet inne Żydówki, które przychodziły na kuchnię z prośbą o jedzenie w zamian za ubrania, były pewne, że to gojka – mówi Mirosława Banaś, córka Marianny Sowiar-Chodnikiewicz.
Mama uratowała Hanę, kiedy część kobiet zaczęła podejrzewać, że jest ona Żydówką. Mama stanęła w jej obronie i powiedziała, że to jej szkolna koleżanka. Więźniarki nie chciały w to uwierzyć, sytuacja stała się naprawdę groźna, ale mama była nieugięta i trzymała się swojej wersji – wspomina Grażyna Kaczmarska, córka Marianny. Marianna i Hana były nierozłącznymi przyjaciółkami do końca życia. W obozie przy obieraniu ziemniaków opowiadały sobie przeczytane wcześniej książki. Dla Hany ważne było wsparcie ze strony Marianny, która zaproponowała przyjaciółce, że po wojnie może zamieszkać razem z nią i jej rodziną. Hana była wtedy pewna, że nikt z jej rodziny nie przeżył.
Po wojnie Hana przez pewien czas mieszkała z Marianną w Kielcach. Potem wyjechała do Łodzi, a następnie do Palestyny. W czasach komunizmu listy wysyłane przez obie kobiety przestały przychodzić i kontakt między nimi się urwał. Udało im się spotkać dopiero w latach 70. XX wieku. Od tamtej pory były w stałym kontakcie, aż do końca życia.
Marianna Sowiar-Chodnikiewicz staraniem przyjaciółki Hany Szlomi otrzymała 1989 roku tytuł Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata. Odznaczona tak mówiła o swoim wyróżnieniu:
Uważałam za rzecz naturalną to, co zrobiłam. Wydaje mi się, że my, którzyśmy wyszli z tego piekła obozów koncentracyjnych, ocaleliśmy dzięki m.in. dzięki temu, że byliśmy dla siebie pomocni.

Opowiadamy o Polakach:
- Marianna Sowiar-Chodnikiewicz
Ukrywani:
- Hana Szlomi
Opowiada:
- Grażyna Kaczmarska – córka Marianny Sowiar-Chodnikiewicz, Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata
- Mirosława Banaś – córka Marianny Sowiar-Chodnikiewicz, Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata
- Marianna Sowiar-Chodnikiewicz – fragmenty wypowiedzi z archiwalnych audycji Radia Kielce: Nikogo nie wydałam z 1981 r i Maria Chodnikiewicz - Sprawiedliwa wśród narodów świata z 1990 r
Między rzekami - Rodzina Piwowarczyków, Łęka, gm Nowy Korczyn
13 perc 25. rész Radio Kielce
Maria i Władysław Piwowarczykowie z 3 dzieci: Wacławem, Józefem i Janiną mieszkali miejscowości Łęka, w gminie Nowy Korczyn. Brat Władysława, Józef, przyjaźnił się z wieloma Żydami, pracował nawet w Łodzi u swojego szkolnego kolegi Izraela Wajnbauma. Kiedy wybuchła wojna, wrócili do Nowego Korczyna. Kierowali się m.in. legendą, według której ocaleć mieli ci, którzy ukryją się między dwoma rzekami…
Józef Piwowarczyk namówił swojego brata Władysława do włączenia się w pomoc dla ludności żydowskiej. Zaangażowało się kilka polskich rodzin, m.in. rodziny: Leśniaków, Piwowarczyków, Wojtaszków, Józef Śliwa oraz Władysław i Bronisław Woźniak. Niektórzy z nich, jak Józef Piwowarczyk i Woźniak należeli przed wojną do partii komunistycznej, podobnie jak część ukrywanych przez nich Żydów. Polacy stworzyli dla nich kilka bunkrów, w których ukrywało się kilkanaście osób. Jak wspomina Izrael Wajnbaum, w dwóch bunkrach w Senisławicach ukrywali się: Lejzer, Zwata, Szajndla i Moszek Pisarz, bracia Chaim i Moszek Stern, Szymon Wajnbaum z żoną Manią i siostrami Henią i Ewcią. Przebywał z nimi także Józef Piwowarczyk. Niestety, 30 stycznia 1944 roku doszło do tragedii. Ktoś ujawnił bunkry w Senisławicach. Część ukrywanych zginęła, a pozostali odebrali sobie życie, by nie wydać tych, którzy ich ukryli.
Wojnę przeżyli natomiast Izrael i Leah Wajnbaum (Wine) z synkiem Adashem (Albert Wine), którzy ukryli się u Marii i Władysława Piwowarczyków. Żydzi zmieniali miejsca pobytu. Stworzono dla nich dwa bunkry w polu należącym do Marii i Władysława. Trzeci schron wykonano pod stodołą. Większość czasu począwszy od 1942 roku do końca wojny Żydzi ze względów bezpieczeństwa spędzili w jednym z bunkrów zlokalizowanych w polu, poza zabudowaniami gospodarskimi. Maria i Władysław donosili im żywność, angażując do pomocy także dzieci. Najstarszy syn, Wacław, jeżdżąc konno zacierał zimą ślady na śniegu, prowadzące do bunkra. Z kolei młodsze dzieci miały za zadanie obserwować otoczenie i dowiadywać się, co dzieje się we wsi. Zdarzały się także chwile grozy, np. podczas przyjazdów Niemców. Pewnego dnia, podczas srogiej zimy, synek ukrywanych Adash ogrzewał się w domu i jadł posiłek przygotowany przez Marię Piwowarczyk. Wtedy przyjechali Niemcy, którzy szukali ojca rodziny, Władysława Piwowarczyka. Babka ukryła chłopca pod spódnicą – wspomina Marian Misiaszek – gdyby tylko zapiszczał, albo się odezwał…to koniec – dodaje.
Po wojnie ukrywana rodzina Wajnbaumów wyjechała do Australii, ale utrzymywała kontakt z Piwowarczykami. Izrael Wajnbaum 3-krotnie odwiedzał Łękę i Nowy Korczyn. W Polsce były także jego dzieci i wnuki.
Maria i Władysław Piwowarczykowie oraz ich dzieci: Wacław, Józef i Janina zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 2002 roku.
Opowiadamy o Polakach:
- Maria Piwowarczyk
- Władysław Piwowarczyk
- Józef Piwowarczyk (brat Władysława)
- Józef Piwowarczyk (syn Marii i Władysława)
- Wacław Piwowarczyk (syn Marii i Władysława)
- Janina Misiaszek (córka Marii i Władysława)
Ukrywani:
- Izrael Wajnbaum
- Leah Wajnbaum
- Adash Wajnbaum – później Albert Wine (syn Leah i Izraela)
Opowiada:
- Marian Misiaszek – syn Janiny Misiaszek, wnuk Marii i Władysława Piwowarczyków
- Stanisław Misiaszek – mąż Janiny Misiaszek
Zawdzięczam im życie - Rodzina Daniszewskich, Starachowice
14 perc 24. rész Radio Kielce
Nathan Lustman ze swoją żoną i dwiema córkami mieszkał w Wierzbniku, gdzie prowadził sklep. Jedną z jego klientek była Helena Daniszewska. W 1942 roku, przed wysiedleniem Żydów z Wierzbnika do Treblinki, zwrócił się do Daniszewskiej z prośbą, by ukryła u siebie jego młodszą córkę, 9-letnią Tovę. Dziadkowie mieszkali przy nieistniejącej już ul. Bohaterów. Tzw. Młyny, jak mówili mieszkańcy, składały się z kilkunastu otynkowanych na biało domów. Część jednego z nich zajmowali dziadkowie. Mieli tam kuchnię i pokój z wnęką. Było tam też wejście na poddasze - opowiada dr Krzysztof Daniszewski, wnuk Heleny i Józefa. Daniszewscy mieszkali tam z trójką swoich dzieci.
W pamiętniku Tobci Lustman czytamy: W chłodny wieczór, początek września, pani Daniszewska przybyła do naszego domu. Nie chciałam rozstać się z rodzicami. Płakałam i próbowałam zostać. Ale wiedziałam, że jest to celem ocalenia mojego życia. I tak ręka moja w ręce tej obcej kobiety, rozstałam się z mamą i ojcem, którego więcej już nie widziałam oraz siostrą.
Tobcia była przedstawiana, jako polskie dziecko, kuzynka. Mówiła do Heleny Daniszewskiej „ciociu”. Na początku mogła wychodzić z domu i bawić się z dziećmi na podwórku. Jednak kiedy okolicę obiegła wiadomość o rozpoznaniu i rozstrzelaniu kilku ukrywających się dzieci żydowskich, Daniszewscy zaczęli ukrywać dziewczynkę w domu. Spędzając długie dnie na strychu, Tobcia czytała dużo książek, głównie polską literaturę: Trylogię i Pana Tadeusza. Ten okres w swoim pamiętniku wspomina, jako ciężki, ze względu na tęsknotę za rodziną, problemy z żywnością i konieczność przebywania w ukryciu.
Helena Daniszewska była w stałym kontakcie z matką Tobci, Esterą, która po roku zdecydowała, że chce odebrać córkę, by mieć ją przy sobie. Matka Tobci z córkami (ojciec już nie żył) trafiła do Auschwitz. W 1945 roku przeżyły zimowy ciężki marsz, tzw. marsz śmierci. Wszystkie trzy szczęśliwie przeżyły wojnę i po krótkim pobycie w Starachowicach i Łodzi wyjechały do Izraela.
Na początku lat 90. XX wieku rodzina Daniszewskich otrzymała list od Tovy Pagi, która chciała nawiązać z nimi kontakt i odwiedzić ich w Polsce. Dziadkowie już od dawna nie żyli. Dla mnie i dla matki to było zaskoczenie, bo nie znaliśmy tej historii. Zaskoczony nie był ojciec, który pamiętał, jak Tova ukrywała się u dziadków – wspomina dr. Krzysztof Daniszewski. Tova Pagi przyjeżdżała do Polski nawet kilka razy w roku razem z młodzieżą, która poznawała podczas tych wizyt historię holocaustu. Pokazywała im m.in. swój dawny, drewniany dom w Wierzbniku.
W 2002 roku Helena i Józef Daniszewscy oraz ich najstarsza córka Irena Pacańska, staraniem Tovy Pagi, zostali uznani Sprawiedliwymi Wśród Narodów Świata.

Opowiadamy o Polakach:
- Helena Daniszewska
- Józef Daniszewski
- Irena Pacańska (z d. Daniszewska)
Ukrywani:
- Tobcia Lustman (później Tova Pagi)
Opowiada:
- dr Krzysztof Daniszewski (wnuk Heleny i Józefa, Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata)
Bez rozgłosu - Rodzina Leśniaków, Podraje, gm. Nowy Korczyn
16 perc 23. rész Radio Kielce
Historia, która rozegrała się w miejscowości Podraje (dawniej: Zawodzie) w gminie Nowy Korczyn, rozpoczyna się jesienią 1942 roku. Józef Leśniak, związany prawdopodobnie z komunistyczną partyzantką nawiązał kontakt z Chaimem Pisarzem, który przed wysiedleniem Żydów z Nowego Korczyna prowadził w tym miasteczku skład drzewa. Obaj mężczyźni zainicjowali i zorganizowali pomoc dla grupy Żydów.
W kryjówce przygotowanej pod stodołą w gospodarstwie Rozalii i Józefa Leśniaków ukrywało się prawdopodobnie 7 osób. Wejście do skrytki było przykryte słomą, po której biegały zwierzęta: świnie i krowa. Wśród ukrywanych byli: Zvi Ganzweich, Chaim Pisarz z narzeczoną, Władek (potem William) Strosberg z narzeczoną Temą, Moshe Strosberg i Moshe Friedman. We wspomnieniach rodziny i listach pojawiają się też nazwiska: Grynbaum i Szatland. Wynika to prawdopodobnie z faktu, że Leśniakowie uczestniczyli w zorganizowanej akcji ukrywania, w którą zaangażowane były także inne polskie rodziny, m.in. rodzina Piwowarczyków oraz Władysław Woźniak. Ukrywani także byli ze sobą powiązani. Przygotowano dla nich więcej niż jeden bunkier, w różnych miejscach.
Alicja Miller miała 3 lata, kiedy Żydzi zaczęli się ukrywać w ich gospodarstwie. Rodzice utrzymywali to przed nią w tajemnicy. Mama zanosiła ugotowane jedzenie w nocy, w tajemnicy przed dziećmi. Mówiła: muszę psu dać jeść – wspomina Alicja Miller – nie widziałam, gdzie nosiła to jedzenie. Bała się, żebym się nie wygadała. Pani Alicja pamięta, że kiedyś ojciec chciał ją pokazać ukrywanym i zaniósł ją do bunkra, ale nie pozwolił jej otwierać oczu: Masz mieć mocno zamknięte oczy, bo wiesz, nasypałoby ci się coś i byś potem nic nie widziała – tak mnie straszył. Ale ja zobaczyłam. Tak troszkę, ukradkiem. Schodziło się nisko, głęboko, po takich schodkach…” ¬– wspomina.
Niemcy przeprowadzali często niespodziewane kontrole. Sprawdzali m.in., czy w domu nie jest ugotowane więcej, niż potrzeba dla danej rodziny. Kiedyś ktoś doniósł, że w okolicy ukrywają się Żydzi. Niemcy przyjechali, kazali wszystkim opuścić gospodarstwa. Krzyczeli: wychodzić! wychodzić! Wszystkich ludzi ze wsi spędzili pod szkołę. Mężczyzn osobno, a kobiety z dziećmi osobno – wspomina Józef Kliś, sąsiad Leśniaków, który miał wtedy 3 lata. Niemcy przeszukali wszystkie zakamarki w gospodarstwach, ale nie znaleźli kryjówki Żydów. Nikt nie wydał Leśniaków. Zginęłaby cała rodzina, a może i cała wieś – mówi pan Józef.
Ukrywani szczęśliwie doczekali u Leśniaków końca wojny. Wyjechali m.in. do Stanów Zjednoczonych, Izraela i Kanady. Przez wiele lat utrzymywali kontakt z Rozalią i Józefem Leśniakami, a potem także z ich dziećmi. Proponowali Józefowi Leśniakowi przyjazd. Chcieli wszystko opłacić. Jednak on się nie zdecydował – mówi Alicja Miller: Ojciec nie chciał nic. Żadnego rewanżu, ani rozgłosu. Mówił: ja z dobrego serca tych ludzi brałem, a nie żeby pieniądze za to brać.
Józef Leśniak nie chciał odznaczeń. Jednak uratowanym zależało na tym, aby go uhonorować. W spisie Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata od 2017 roku widnieje jego nazwisko.

Opowiadamy o Polakach:
- Rozalia Leśniak
- Józef Leśniak
Ukrywani:
- Zvi Ganzweich,
- Chaim Pisarz z narzeczoną,
- Władek (potem William) Strosberg z narzeczoną Temą,
- Moshe Strosberg
- Moshe Friedman
Opowiada:
- Alicja Miller (z domu: Leśniak) – córka Rozalii i Józefa Leśniaków
- Władysława Leśniak – synowa Rozalii i Józefa Leśniaków
- Józef Kliś – sąsiad
Pomagali wszystkim - Maria i Adam Marcinkiewiczowie, Bartków, Nadleśnictwo Samsonów, gmina Zagnańsk
18 perc 22. rész Radio Kielce
Maria Jershina, urodzona w 1900 roku, mieszkając z rodzicami w Rzeszowie, zaprzyjaźniła się ze swoją szkolną koleżanką Elżbietą Wachtel, Żydówką. Obie rodziny także znały się ze sobą, bo ojciec Marii był sędzią, a ojciec Elżbiety adwokatem. Wtedy żadna z dziewczynek nie przypuszczała, że ich dziecięca przyjaźń okaże się w przyszłości kluczowa dla przeżycia jednej z nich…
Lata 20. XX wieku. Elżbieta zakochuje się ze wzajemnością w polskim ułanie, rotmistrzu Tadeuszu Suchorowskim i zostaje katoliczką. Zgodę na ślub wydaje dowództwo rotmistrza. Niestety obie rodziny są przeciwne związkowi. Na ceremonii pojawiają się więc tylko ułani… W 1933 roku na świat przychodzi syn Elżbiety i Tadeusza, Adam. Kilka lat później małżeństwo zostaje rozdzielone przez rozpoczynającą się wojnę. Tadeusz wyrusza na front, a Elżbieta zostaje w Rzeszowie. Prawdopodobnie jest w stałym kontakcie ze swoją szkolną przyjaciółką Marią, bo kiedy w mieście powstaje getto, mąż Polki, Adam Marcinkiewicz przyjeżdża po Elżbietę i jej synka. Wywozi ich do Bartkowa w gminie Zagnańsk, do leśniczówki, w której mieszka wraz z żoną Marią i dwójką dzieci: Ewą i Andrzejem. Elżbieta jest przedstawiana wszystkim, jako kuzynka. Dzieci Marcinkiewiczów mówią o niej „ciocia”. Nie ma semickich rys i jest katoliczką, więc ta plotka łatwo przyjmuje się w okolicy. Jej syn, Adam Suchorowski zaprzyjaźnia się z dziećmi Marcinkiewiczów i jest przez nich traktowany jak brat. Elżbieta Suchorowska angażuje się w tajne nauczanie, organizowane przez Marcinkiewicza. Uczy m.in. języka francuskiego, którym posługuje się biegle. Wraz z synkiem Adamem mieszka u Marcinkiewiczów od 8 stycznia 1942 roku do 10 lipca 1946 roku.
Elżbieta i Adam nie byli jedynymi Żydami, którym pomagał Adam Marcinkiewicz, leśniczy nadleśnictwa Samsonów. W 1944 roku ukrył także 3 inne osoby pochodzenia żydowskiego. Poza tym w leśniczówce mieszkało ok 20 Polaków, wyrzuconych ze swoich mieszkań. W czasie okupacji omijając niemieckie restrykcje, Adam Marcinkiewicz wydawał też większą ilość drewna miejscowym Żydom. Współpracował również z Kadrą Polski Niepodległej, udzielając partyzantom kwater, gromadząc i przechowując dla nich broń i amunicję, żywiąc ich i zaopatrując w odzież, a także wystawiając dokumenty i karty pracy. Te informacje zachowały się w oświadczeniach pisanych po wojnie przez różne środowiska w obronie Marcinkiewicza, którego komuniści oskarżyli o współpracę z Niemcami i pozbawili stanowiska leśniczego.
W 1946 roku Elżbieta Suchorowska z synem i mężem, który także przeżył wojnę, wyjechała do Gdańska. Tadeusz Suchorowski w wyniku odniesionych ran ciężko chorował i zmarł w latach 50. XX wieku. Rodziny nadal utrzymywały ze sobą kontakt, który urwał się po śmierci syna Suchorowskich, Adama.

Opowiadamy o Polakach:
- Maria Marcinkiewicz
- Adam Marcinkiewicz
Ukrywani:
- Elżbieta Suchorowska (z domu Wachtel)
- Adam Suchorowski (syn)
Opowiada:
- Justyna Marcinkiewicz-Limon – wnuczka Marii i Adama Marcinkiewiczów
Każdemu życie miłe… - Rodzina Lechów, Wólka, gm. Kije
16 perc 21. rész Radio Kielce
Franciszek i Katarzyna Lech z dziećmi Stanisławą i Janem mieszkali w przysiółku Wólka, obok wsi Gołuchów w gminie Kije. Ich gospodarstwo znajdowało się na uboczu, wokół były lasy. Obok nich mieszkał stryj Władysław Lech.
Inicjatorem pomocy Żydom był Franciszek Lech. Jego dom był zawsze otwarty dla poszukujących schronienia. Z tej gościnności korzystało wiele osób, m.in. grupa Żydów z miejscowości Kije. Wśród nich byli m.in. Wiśliński z żoną i dziećmi oraz Markowiecki z dwoma synami. Od czasu do czasu pojawiała się też rodzina Szulima Markowieckiego. Z kryjówki korzystała także grupa Żydów z Jędrzejowa, ale ich tożsamość trudno dziś ustalić. Prawdopodobnie rodzina Lechów ukrywała na stałe lub tymczasowo w sumie nawet 30 osób. Urodzony w 1929 roku Jan Lech wspomina, że niektórzy byli u nich kilka dni lub tydzień i odchodzili, a inni zostawali na stałe. Każdemu miłe życie, każdy się cisnął. To była biedota, nie mieli pieniędzy, a ojciec pieniędzy nie chciał – dodaje syn Katarzyny i Franciszka.
Żydzi ukrywali się u rodziny Lechów od początku 1943 roku. 11 czerwca 1943 roku ok godziny 17.00 żandarmeria niemiecka pochodząca prawdopodobnie z Nowego Korczyna wraz z policją granatową z Chmielnika otoczyła zabudowania Lechów. Dziś trudno ustalić, kto doniósł, czy był to jeden z ukrywanych, schwytany i torturowany przez Niemców, czy partyzant. Budynki zostały ostrzelane z karabinów, zaczęły płonąć. W gospodarstwie byli wtedy ukrywający się Żydzi oraz 14-letni syn Lechów, Jan. Jego ojciec, Franciszek, pracował w polu, a matka z siostrą ostrzeżone przez inne kobiety przed przybyciem Niemców, udały się do sąsiedniej wioski. Janowi cudem udało się uciec z płonącego domu. Był pewien, że Niemcy, którzy zauważyli jego ucieczkę, zaczną go ścigać. Ale oni otworzyli za nim ogień z karabinów maszynowych. Pan Bóg mnie ocalił…więcej nikt. Jak przysłowie mówi: żołnierze strzelają, Pan Bóg kule nosi. Kulami kieruje, komu chce, to daruje… Ja miałem podarowane – Jan Lech ze wzruszeniem wspomina tamte wydarzenia. Biegł przez pole w stronę lasu i upadał po każdej serii, która przelatywała obok jego głowy. To tak, jakby ktoś młotkiem uderzył. Po 300 metrach krew poszła mi ustami…po ok kilometrze z trudem dobiegłem do lasu – opowiada Jan Lech. Wtedy zaczęły się jego kłopoty ze słuchem.
W czasie ataku w gospodarstwie Lechów zginęło 4 ukrywanych Żydów: żona Wiślińskiego, Berek - stolarz z Chmielnika, Chyl i jego siostra Hanka. Jan Lech do dziś pamięta, gdzie na placu zostały zakopane ich ciała.
Niemcy przez pewien czas krążyli po okolicy, szukając Żydów, którym udało się uciec oraz rodziny Lechów, która udzielała im pomocy. Pewnego dnia w miejscu spalonego gospodarstwa zastali brata Franciszka, Władysława. Z powodu długiej brody wzięli go za Żyda i rozstrzelali. Po okolicy rozeszła się plotka, jakoby Niemcy zastrzelili Franciszka, głównego organizatora pomocy. Dzięki temu ustały poszukiwania rodziny Lechów, która przez całe lato mieszkała w lesie. W lesie spałem, pod krzakiem. Nikt nie chciał przyjąć, nikt nie chciał jeść dać, bo się bali. Bo była kara śmierci. Dopiero jesienią sołtys Władysław Kasza załatwił nam kenkarty. Mieszkaliśmy u niego do końca wojny – opowiada Jan Lech. W pomoc rodzinie Lechów zaangażowali się też wujek Jana, Bolesław Lasak i rodzina Pawłowskich.
Rodzina Lechów dotąd nie otrzymała medalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Opowiadamy o Polakach:
- Franciszek Lech
- Katarzyna Lech
- Jan Lech, syn
Ukrywani:
- Wiśliński z żoną i dziećmi
- Markowiecki z dwoma synami
- Szulim Markowiecki z rodziną
- rodzina z Jędrzejowa
Opowiada:
- Jan Lech – syn Katarzyny i Franciszka
Żeby był nasz… - Rodzina Kowalików, Przyłęk, pow. Jędrzejowski
18 perc 20. rész Radio Kielce
Franciszek i Teofila Kowalikowie z dziećmi Aurelią i o sześć lat młodszym Mirosławem mieszkali podczas wojny w miejscowości Przyłęk. Pewnego wieczoru do ich domu zastukał brat Teofili, Stanisław Włodek z Węgleszyna. Po krótkiej rozmowie wprowadził do domu ok 3-letniego chłopca, pożegnał się i odjechał. Chłopiec już od progu odważnie się przedstawił, sepleniąc: „Nazywam się Jurek Staszewski. Mamusia jest w Oświęcimiu, a tatusia zabrały bolsewiki” – wspomina Aurelia Rudyk, z domu Kowalik, która miała wtedy ok 12 lat. Podkreśla, że Jurek od razu poczuł się jak u siebie w domu i zajął się zabawą z Mirkiem, który strugał z drewna różne zabawki, a także pistolety i szable. Rodzice powiedzieli Aurelii i Mirkowi, że ciocia Wanda Włodek i jej siostra (mama Jurka) trafiły do Oświęcimia. Chłopiec miał pozostać z rodziną do czasu, aż jego mama wróci. Taka plotka rozeszła się też po wiosce. Nikt, nawet Aurelia aż do końca wojny nie podejrzewał żydowskiego pochodzenia Jurka.
Chłopiec był pogodny, bardzo zdolny i odważny. Wkrótce zapytał, czy może do nowej cioci i wujka mówić „mamo” i „tato”, tak jak Renia i Mirek. Szybko uczył się wierszy i piosenek, które chętnie śpiewał partyzantom, którzy latem zatrzymywali się na odpoczynek przy figurze św. Floriana, stojącej obok domu Kowalików. Aurelia Rudyk wspomina, że Jurek z prawdziwą pasją deklamował partyzantom patriotyczne wiersze, np.: Jam Jurek mały, ale chłopiec dzielny, stanę do raportu przed wodzem naczelnym! Melduję marszałku, że, gdy będę duży, zawsze będę śmiały w wojsku będę służył. Dasz mi wodzu wtedy, prawdziwą szabelkę i będziemy bronić naszej Polski wielkiej!
Jurek potrafił zjednywać sobie ludzi. Kobiety płakały na jego widok, patrząc, jak osierocone dziecko żarliwie modliło się w kościele. Ja się nie raz modliłam, żeby nikt z jego rodziny nie wrócił, żeby on był nasz – wspomina ze wzruszeniem Aurelia Rudyk. Kiedy w 1945 roku po chłopca wróciła matka, która przeżyła wojnę, dla rodziny Kowalików był to bardzo trudny moment. Wychowywali Jurka jak własnego syna i brata. Aurelia dopiero wtedy poznała prawdę o pochodzeniu chłopca, kiedy zobaczyła wyraźnie semickie rysy twarzy jego matki Sylwii Kaiser. Chłopiec nie chciał wyjeżdżać, nie rozpoznawał matki. Mówił: ja tu mam swoją mamusię i nie potrzebuję żadnej obcej - wzrusza się Aurelia. Teofila Kowalik wspólnie z Sylwią Kaiser przekonywały chłopca, że wróciła po niego prawdziwa, biologiczna mama i powinien być przy niej, i razem z nią wyjechać.
Po ich wyjeździe kontakt urwał się na długie lata. Aurelia martwiła się i wiele razy zastanawiała się, jak potoczyły się dalsze losy Jureczka, jej wojennego braciszka.
W 1975 roku Kowalikowie otrzymali list od Jurka, który odszukał kontakt do polskiej rodziny, dzięki pomocy swojej ciotki. 10 lat później po raz pierwszy przyjechał do Polski. Niewiele pamiętał z dziecięcych lat spędzonych w Przyłęku i Węgleszynie. Do dziś utrzymuje kontakt z rodzinami Włodków i Kowalików, których członkowie zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.

Opowiadamy o Polakach:
- Teofila Kowalik
- Franciszek Kowalik
- Aurelia Rudyk (z domu Kowalik), córka
Ukrywane osoby:
- Gerald Kaiser (Jurek Staszewski)
Opowiada:
- Aurelia Rudyk (z domu Kowalik)
Spełnić obowiązek - Rodzina Włodków, Węgleszyn, pow. Jędrzejowski
15 perc 19. rész Radio Kielce
Jadwiga i Stanisław Włodkowie z synami Krystynem i Januszem mieszkali podczas wojny w Węgleszynie, w powiecie jędrzejowskim. Stanisław był kierownikiem szkoły, a Jadwiga nauczycielką. Oboje byli zaangażowani w konspirację. Poprzez znajomych Żydów Esterę i Abe Oblęgorskich dowiedzieli się, że młode małżeństwo poszukuje kryjówki dla swojego synka, który miał wtedy niewiele ponad 2 lata. Włodkowie mimo obaw zdecydowali, że przygarną chłopca i będą go przedstawiać jako syna swojej kuzynki.
Pewnego wiosennego wieczoru 1942 roku chłopiec pojawił się u Włodków z elegancko ubranym małżeństwem. Tak opisał tamto spotkanie Krystyn Włodek:
Na ich twarzach malował się wielki smutek i zdenerwowanie. Chłopczyk miał na imię Jurek i już od swoich rodziców wiedział, że przyjechał do cioci, wujka i swoich kuzynów: Janusza i Krystyna.
Krystyn i Janusz mieli zaledwie 10 i 12 lat, ale rodzice zdecydowali, że powiedzą im o całej sytuacji i nie będą niczego przed nimi ukrywać. Chłopcy dowiedzieli się więc, że Jurek jest Żydem. Otrzymali też wskazówki, aby nigdy nie zostawiać go samego i co należy mówić ludziom na jego temat. Jurek był bardzo aktywnym i pogodnym dzieckiem. Chętnie bawił się z chłopcami i chodził z nimi na wycieczki do lasu. Nauczony przez swoich rodziców, wszystkim od razu przedstawiał się swoim fałszywym nazwiskiem: „Ja jestem Jurek Staszewski”.
W 1943 roku rodzinę Włodków dotknęła tragedia. Jadwiga Włodek została aresztowana przez Niemców wraz z inną nauczycielką, panią Siekańską. U Siekańskich Niemcy odkryli nielegalne radio, a następnie ukrywającą się rodzinę żydowską, małżeństwo z małym synkiem. Zostali oni rozstrzelani. Ponieważ Niemcom nie udało się zatrzymać mężczyzn: Stanisława Włodka i pana Siekańskiego, do obozu w Oświęcimiu zostały wywiezione ich żony. Pani Jadwiga zmarła po kilku miesiącach. Stanisław Włodek od aresztowania żony ukrywał się przed Niemcami, którzy ciągle go szukali. Jego synowie zostali więc sami, mając pod opieką małego Jurka, żydowskiego chłopca.
Pierwszej nocy po aresztowaniu matki, Niemcy przyjechali ponownie do domu i zabrali z niego wszystkie kosztowności. Nie zwracali uwagi na przerażone dzieci – wspomina Krystyn Włodek: Weszli do pokoju i zobaczyli pod ojca biurkiem zapłakanego Jurka, który chyba ze strachu i nerwów powiedział do gestapowca „ja pana zascele”. Ten zażądał przetłumaczenia tych słów. Nie wiemy czy przetłumaczył mu dosłownie, bo gestapowiec się roześmiał.
Chłopcy pracowali u różnych gospodarzy za jedzenie, jednak z obawy przed Niemcami nie wszyscy chcieli im pomóc. W pomoc zaangażował się sąsiad, pan Łysek, także związany z AK.
Pewnego dnia po wsi zaczęła krążyć plotka, że Jurek jest Żydem. Dalsza opieka nad nim stała się bardzo ryzykowna. Dlatego pewnego dnia chłopiec zniknął z wioski. Stanisław Włodek potajemnie przewiózł go do swojej siostry w miejscowości Przyłęk, gdzie Jurek szczęśliwie przetrwał do końca wojny.

Opowiadamy o Polakach:
- Jadwiga Włodek
- Stanisław Włodek
- Janusz Włodek
- Krystyn Włodek
Ukrywane osoby:
- Gerald Kaiser (Jurek Staszewski)
Opowiada:
- Eugeniusz Supernat (podczas wojny mieszkał w Węgleszynie)
Ile można wytrzymać – Stefania i Józef Macugowscy, Nowy Korczyn
17 perc 18. rész Radio Kielce
W Nowym Korczynie w chwili rozpoczęcia wojny mieszkało ok 5 tysięcy Żydów. W 1941 roku Niemcy utworzyli tam getto, policję żydowską i judenrat. Do pierwszej likwidacji getta i wywózki ludności żydowskiej doszło w listopadzie 1942 roku. W Nowym Korczynie pozostało wówczas kilkadziesiąt osób, wśród nich rodziny członków judenratu i policji żydowskiej. Wtedy do Macugowskich zgłosiła się Szajndla Wajnberg z prośbą o ukrycie. Potem z prośbą o przechowanie 3 córek, żony i jego samego zwrócił się przewodniczący judenratu korczyńskich żydów, Lejb Radca. Przed wojną mieszkał z rodziną w rynku. Znał się z Macugowskim, który pracował wożąc drewno i inne towary. Stefania i Józef Macugowscy zdecydowali się pomóc.
Kiedy rodzice się zgodzili, nie zdawali sobie sprawy, że coś może za to grozić, nikt też nie wiedział, że to będzie tak długo trwało – opowiada Urszula Bruzda, córka Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Najpierw ukrywali się w stodole, która stoi do dziś – wspomina Urszula Bruzda i pokazuje nam wejście do kryjówki. W tym czasie Macugowski z jednym z ukrywanych wykopał pod podłogą domu schowek o wymiarach ok. 3,5 x 3 metry i wysokości 1 metra. Schowek przylegał do piwnicy, ale między pomieszczeniami nie było przejścia. Jedyne wejście znajdowało się w podłodze i było zasuwane tzw. skrzynią na kółkach, w której pani Macugowska trzymała zboże i mąkę. Kryjówka była przygotowana na rodzinę Radców. Pozostałe osoby dochodziły w trakcie, tak, że do końca wojny na niewielkiej przestrzeni pod podłogą domu Macugowskich przechowało się 9 osób.
Jeden mniej, czy więcej to już bez znaczenia, bo i tak śmierć, i tak śmierć ¬– wspomina Urszula Bruzda słowa swoich rodziców, którzy decydowali się na ukrywanie kolejnych osób.
Ukrywani praktycznie nie opuszczali kryjówki. Ze względów bezpieczeństwa oraz obawy, że psychicznie nie będą już w stanie wrócić do tych warunków i wszystko się wyda. W środku było tak ciasno, że kiedy jedna osoba w nocy chciała się przekręcić na inny bok, to wszyscy musieli zmieniać pozycję. Jedzenie dostarczała pani Macugowska. W tajemnicy z mężem nocami przygotowywali mąkę i piekli chleby. Opróżniała też wiadro z nieczystościami. Ukrywani przeżywali kryzysy spowodowane trudnymi warunkami. Po jakimś czasie mówili, że chcą truciznę, bo dłużej już nie wytrzymają. Mama mówiła im, że jak wytrzymali tak długo, to wytrzymają jeszcze trochę. No i wytrzymali do końca – mówi Urszula Macugowska. Także w najtrudniejszym czasie, kiedy część domu Macugowskich zajęli Niemcy, urządzając w nim punkt łączności. Do dziś pozostały ślady po kablach i niemieckiej radiostacji.
Kiedy wojna wreszcie się skończyła, ukrywani wyjechali do Stanów Zjednoczonych i Izraela. W latach 80. odnowili kontakt z rodziną Macugowskich i zaprosili ich do Stanów Zjednoczonych, gdzie w 1986 roku odbyło się uroczyste wręczenie medalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. List z podziękowaniem dla Polaków przekazał m.in. Prezydent USA Ronald Reagan.
Opowiadamy o Polakach:
- Stefania Macugowska
- Józef Macugowski
Ukrywane osoby:
- Szaindla Wajnberg
- Lejb Radca
-Gitla Radca
- Sara Radca
- Golda Radca
- Miriam Radca
- Sara Grynberg – kuzynka
- Allen Kupfer
- Mendel Grynbaum
Opowiada:
- Urszula Bruzda (córka Stefanii i Józefa Macugowskich)
Na jednym podwórku – Józef i Marianna Wróblewscy. Mirocice, gmina Nowa Słupia
18 perc 17. rész Radio Kielce
Marianna i Józef Wróblewscy razem z dwójką nastoletnich dzieci mieszkali podczas wojny w Mirocicach w gminie Nowa Słupia. Na ich posesji znajdowały się dwie chałupy: nowa, w której mieszkali i stara, jednoizbowa, która stała pusta. W nowym domu Wróblewscy nie mieszkali sami. Kwaterował u nich oficer niemiecki ze swoją obsługą. Dlatego, kiedy w połowie lipca 1944 roku do domu zapukała siostra Marianny, Helena Wrzosek z 3 Żydówkami, Marianna miała poważne obawy o bezpieczeństwo swojej rodziny.
Córka Wróblewskich, Marianna Grabowska, urodzona w 1931 roku wspomina: Ojciec taki był troszkę pochopny…jak biedę widział, czy jakieś nieszczęście, to pomagał. Przyjął te Żydówki. Jaka była awantura w domu z mamusią…ona musiała się zastanowić nad wszystkim i dopiero. A ciocia i tatuś, to jakby rodzeństwo było, tak pochopnie decydowali. To mamusia na ciocię też krzyczała: Coś ty zrobiła?! I co my mamy z tym wszystkim zrobić?! „Cicho matka siedź (bo matka na nią mówili), to tu może to nie wyjdzie, może to jakoś ujdzie…” – wspomina rodzinną sprzeczkę Marianna Grabowska. No i tak żeśmy przeżyli całą wojnę… z Żydami i Niemcami na jednym podwórku. – dodaje.
Wszystkie ukrywane Żydówki miały aryjskie dokumenty. Nastoletnia Janina Luidor, którą udało się uratować z warszawskiego getta nazywała się Janina Sadowska. Nauczycielka Sonia wisznia legitymowała się nazwiskiem Karolina Kurkowska, a jej nastoletnia córka Rina Wisznia była nazywana Teresą Kurkowską. Kobiety nie mogły przebywać dłużej w domu Heleny Wrzosek w Zielonce k. Warszawy, bo ktoś zaczął grozić, że doniesie na Polkę. Kiedy zapadła decyzja, że Żydówki mogą zostać w Mirocicach, Marianna Wróblewska powiedziała córce, że przyjechała dalsza ciocia. I poprosiła ją, żeby zamieszkała z gośćmi i kuzynką, córką Heleny Wrzosek w starej, opuszczonej chałupie. We 4 spałyśmy w poprzek na starym łóżku. To była ta ciocia i koniec. A przez myśl mi nie przeszło, że to mogą być Żydzi. Zresztą, to była tajemnica, że nikt nie wiedział, że to byli Żydzi, tylko że przyjechała do Wróblewskich rodzina z Warszawy ¬– opowiada Marianna Grabowska. Żyło się bardzo biednie. Żywili się głównie chlebem i ziemniakami z mlekiem. Sonia Wisznia była nauczycielką. Zaproponowała nastoletniej Marysi zorganizowanie klasy, w której uczyłaby wiejskie dzieci. Zgromadziło się niespełna 10 osób. Sonia spędzała z nimi czas ucząc ich głównie matematyki, geografii i polskiego. Uczyła także religii – dodaje Marianna Grabowska: że Pan Jezus się urodził, cierpiał, prześladowany był. Ale o swojej wierze nie…chyba że coś tam wtrącone było, ale to dyskretnie. Wymyślała też gry i zabawy. Była dla mnie jak druga matka, bardzo dobrze nas rozumiała – dodaje Marianna Grabowska.
Po jakimś czasie brat powiedział Mariannie, że kobiety, z którymi mieszka są Żydówkami. Zabronił jej mówić o tym komukolwiek, przestrzegając, że mogą za to zginąć.
Sonia Wisznia biegle posługiwała się językiem niemieckim. Dzięki temu w połowie sierpnia 1944 roku uratowała Mirocice od pacyfikacji po tym, jak w zasadzce zginęło tam kilku Niemców. W trakcie spędu tłumaczyła Niemcom, że za zasadzkę jest odpowiedzialny rosyjski desant, a nie Polacy i bierze na siebie pełną odpowiedzialność za te słowa. Niemcom w wyniku kilkudniowego dochodzenia nie udało się podważyć jej słów, dzięki czemu mieszkańcy Mirocic nie zostali rozstrzelani i spaleni.
Kiedy przechodził front i Niemcy się wycofywali, Sonia Wisznia uklęknęła na podwórku i modliła się do Boga. Marianna Grabowska mówi, że do dziś ma ten obraz przed oczami: Jakaż to musiała być radość…wyrwała się z pięści śmierci…
Za pomoc Janeczce, Soni i Rinie, Marianna i Józef Wróblewscy oraz Helena Wrzosek otrzymali w 2012 roku Medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Takie było życie – Józefa Kobyłko i Alfreda Stolarczyk z d. Kobyłko. Kielce
16 perc 16. rész Radio Kielce
W Kielcach przez lata niewiele mówiło się o ratowaniu Żydów i do dziś ten temat nie doczekał się kompleksowych badań. Wiele takich historii nie zostało udokumentowanych, a rodziny nie otrzymały medalu Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. Przykładem jest historia Józefy Kobyłko, która przed i w czasie wojny mieszkała na ul. Skrajnej. Po śmierci męża sama wychowywała dwoje dzieci: Alfredę i Gienka. Żyli bardzo biednie.
W 1942 roku, gdy Niemcy wywieźli z kieleckiego getta kilkanaście tysięcy Żydów do obozu zagłady w Treblince, w Kielcach pozostało między 1 500, a 2000 Żydów, czyli ok 10%. Zostali oni skierowani do przymusowej pracy w obozach przy fabrykach. Z jednego z takich obozów uciekł ok 16-letni Adam Romankiewicz…
To był 1943 rok. 12-letnia Alfreda, wychodząc z domu zobaczyła 3 młodych chłopców, uciekających przed Niemcami. Dwóch z nich zostało zastrzelonych. Trzeci zniknął jej z oczu. Niemcy szukali go wszędzie, przeprowadzając też rewizje w domach.
Następnego dnia rano uciekinier zapukał do drzwi położonego na uboczu domu pani Józefy. Był nagi, cuchnący i ranny. Okazało się, że całą noc spędził w fekaliach, w ustępie zbudowanym przez Niemców. Nie znamy go, nie wiemy kto to jest…ale on tak prosił…państwo szanowne, przyjmijcie mnie…wzięliśmy go i był u nas ponad 8 miesięcy – wspomina Alfreda Stolarczyk.
Adam był ranny i nie mógł chodzić. Pani Józefa zdobyła dla niego lekarstwo kontaktując się z Żydami, którzy byli przyprowadzani do pracy w hucie szkła. W domu było wtedy bardzo biednie. Brakowało opału, ubrań, a przede wszystkim jedzenia. Alfreda chodziła do kucharek, które gotowały w kuchniach dla Niemców i dla kolejarzy i znały jej mamę. Ukradkiem dawały jej zupę, która stanowiła wyżywienie dla całej rodziny, w tym dla ukrywanego.
Już wtedy pani Józefa ciężko zachorowała. Wszystkie obowiązki, łącznie z opieką nad młodszym bratem spadły na nastoletnią Alfredę, która starała się zdobyć żywność i opał. Były straszne mrozy…30 stopni…nie miałam butów na nogi. Nie miał mi kto kupić. To pamiętam, że tak poszłam i sobie sukienką te nogi przykryłam, bo mi zmarzły…¬ale jedzenie przyniosłam i wszystko, co mieliśmy, to się z nim dzieliliśmy - wzrusza się pani Alfreda.
Adam opuścił dom Józefy Kobyłko w 1944 roku. Gdy przechodził front, mama Alfredy i Gienka zmarła. Dzieci na kilka lat trafiły pod opiekę obcych rodzin. W tym czasie Adam próbował się z nimi skontaktować. Gdy 4 lata po wojnie 17-letnia Alfreda go odwiedziła, zaproponował jej wspólny wyjazd do Opola. Adam miał już wtedy żonę i małego synka. Jednak jego żona była w ciężkim stanie psychicznym po utracie rodziców, którzy zginęli w Oświęcimiu. Nie zajmowała się dzieckiem. Opiekę nad nim sprawowała Alfreda. Dziś wspomina: Adaś…on chciał się ze mną żenić. I żebym wyjechała z nim do Izraela. Ale ja mówię: Adasiu, ja mam jeszcze brata. Nie zostawię go tu samego. Po wyjeździe Adama do Izraela, rodziny przez pewien czas utrzymywały kontakt.
Przyjaciel do końca – Leon Śliwiński, Kielce/ Niwy
16 perc 15. rész Radio Kielce
Przed wojną i na początku okupacji Leonia i Bolesław Śliwińscy z 4 dzieci mieszkali przy ul. Leśnej w Kielcach. W tej samej kamienicy mieszkało żydowskie małżeństwo Friedmanów z dziećmi: Dawidem i Franią. Leon i Dawid byli w podobnym wieku i często spędzali wspólnie czas, bawiąc się na podwórku, grając w piłkę, np. w dwa ognie. Już wtedy nawiązała się między nimi przyjaźń, która przetrwała całe życie.
W czasie okupacji rodzina Friedmanów trafiła do kieleckiego getta, natomiast Śliwińscy wyjechali do miejscowości Niwki w gminie Daleszyce. Było im ciężko się utrzymać. Leon pomagał rodzicom, wożąc np. chleb i mięso do Kielc na sprzedaż. Szmuglował też jedzenie do getta. Pewnego dnia spotkał tam Dawida Friedmana. Jego rodzice już wtedy nie żyli, wywiezieni i zamordowani w Treblince. Dawidem i jego siostrą opiekował się Mosze Rosenberg, który zaproponował Leonowi, że pomoże mu wydostać Dawida z getta. Leon uzyskał zgodę rodziców i w umówionym dniu, kiedy wartę mieli pełnić żydowscy strażnicy, pojechał po Dawida.
„Rosenberg (…) zajął strażników rozmową i udało im się wydostać na zewnątrz. Jak wyszli z getta, to Dawid był cały siny…czy ze strachu, czy z zimna…Do Daleszyc przyjechali kolejką wąskotorową, która woziła drzewo. Dalej do domu męża i jego rodziców dotarli pieszo” – mówi Wanda Śliwińska, przywołując wspomnienia męża, Leona. To był 1943 rok. Ojciec Leona wyrobił Dawidowi fałszywą metrykę na nazwisko Zygmunt Śliwiński. Odtąd zamieszkali wszyscy razem w jednoizbowym domu, krytym strzechą: Leonia i Bolesław Śliwińscy, czworo ich dzieci oraz Dawid, który był przedstawiany jako bratanek Bolesława z Warszawy.
Wojny nie przeżyła młodsza siostra Dawida, Frania. Była ukrywana wraz z grupą Żydów w domu Stefana Sawy. Zostali zastrzeleni przez partyzantów z oddziału „Barabasza”, którzy mieli dostać informację, że w tym domu ukrywają się niemieccy agenci.
Dawid mieszkał z rodziną Śliwińskich w Niwkach Daleszyckich od 1943 roku do końca wojny. W 1947 roku wyjechał do Izraela. Na prośbę Leona w czasach PRL-u przyjaciele zerwali kontakt. Odnowili go w 1989 roku i odtąd, aż do śmierci Leona pisali do siebie listy. Leon z żoną Wandą odwiedzili też Dawida w Izraelu. Przyjaciel czekał na nich na lotnisku z tabliczką: „Zygmunt Śliwiński”, podkreślając, że do dziś pamięta swoją fałszywą tożsamość, która pomogła mu przetrwać wojnę u polskiej rodziny.
Leon zmarł w 2012 roku. Jak zadzwoniłam do Dawida, to on płakał. Mówił: to ja powinienem pierwszy umrzeć, a nie on, bo on mi uratował życie ¬– wspomina Wanda Śliwińska.
Zarówno Leon, jak i jego rodzice (Leonia i Bolesław) zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Opowiadamy o Polakach:
- Leon Śliwiński (syn)
- Leonia Śliwińska (matka)
- Bolesław Śliwiński (ojciec)
Ukrywane osoby:
- Dawid Friedman
Opowiada:
- Wanda Śliwińska (żona Leona)
- Dorota Putowska (córka Leona Śliwińskiego)
Nie słowem, a czynem - ks. bp Szczepan Sobalkowski. Kielce
14 perc 14. rész Radio Kielce
W 1919 roku Szczepan Sobalkowski wstąpił do seminarium w Kielcach, a następnie, jako wybitny student, został wysłany do Innsbrucka, gdzie w 1924 roku otrzymał święcenia kapłańskie i uzyskał doktorat z teologii moralnej. Po powrocie do kraju był wykładowcą i wicerektorem kieleckiego seminarium duchownego.
W czasie okupacji angażował się w konspirację. Był kapelanem Narodowych Sił Zbrojnych i AK oraz szefem kapelanów piątego okręgu kielecko-radomskiego, posługujących dla NSZ. Miał pseudonim „Andrzej Bobola”.
Jako dyrektor gimnazjum biskupiego św. Stanisława Kostki, ks Szczepan Sobalkowski mieszkał w budynku obok szkoły. Podczas okupacji gimnazjum zostało zajęte przez niemiecką żandarmerię. To nie powstrzymało ks. Szczepana przed udzieleniem schronienia znajomemu żydowskiemu małżeństwu Walterów z Wielunia. To byli młodzi ludzie, na starcie wspólnego życia. Ksiądz Sobalkowski przygotowywał ich m.in. do przyjęcia chrztu – opowiada ks. Radosław Sobalkowski, krewny ks. Szczepana. W mieszkaniu ks. Szczepana, pod nosem SS-manów, małżeństwo przechowało się do 1942 roku. Jednak ks. Szczepan ze względu na swoje zaangażowanie w konspirację i posługę kapelana dla polskiego podziemia, zaczął się obawiać o bezpieczeństwo ukrywanych. Pewnej nocy przemycił ich do Miechowa, gdzie zostali ukryci przez miejscowego proboszcza, ks. Jana Widłaka. Tam Walterowie, wspierani przez ks. Szczepana, szczęśliwie doczekali końca wojny. Potem wyjechali do Szwajcarii, ale nadal utrzymywali kontakt z ks. Szczepanem.
Kiedy za wierność Bogu, po latach cierpień w komunistycznych więzieniach, 3.06.1957 roku papież Pius XIII mianował ks. Szczepana biskupem pomocniczym diecezji kieleckiej, to ta rodzina w geście wdzięczności za ocalenie życia przysłała mu materiał na piękną, purpurową sutannę biskupią – opowiada ks. Radosław. Ks. Szczepan Sobalkowski był bratem jego dziadka. W rodzinnym domu ks. Radosława tata zawsze dbał o to, by pamięć o jego stryju przetrwała.
Po doświadczeniu ciężkich, komunistycznych więzień ks. Szczepan Sobalkowski bardzo podupadł na zdrowiu. Dzień po przyjęciu sakry biskupiej, podczas mszy św. prymicyjnej na Jasnej Górze zmarł.
W pomoc ludności żydowskiej podczas okupacji angażowało się wielu księży, łącznie z biskupem kieleckim Czesławem Kaczmarkiem. Księża udzielali schronienia tymczasowo lub przez dłuższy czas. Wydawali też fałszywe metryki urodzenia, które poświadczały chrzest i ułatwiały wyrobienie kenkarty. Jednak medalem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata został odznaczony tylko jeden kapłan z województwa świętokrzyskiego, ks. Ignacy Życiński z diecezji sandomierskiej.
Opowiadamy o Polakach:
- ks. Szczepan Sobalkowski
- ks. Jan Widłak
Ukrywane osoby:
- małżeństwo Walterów
Opowiada:
- ks. Radosław Sobalkowski (ks. Szczepan był bratem jego dziadka)
Rodzina Przeniosłów. Cieszkowy, gmina Czarnocin
18 perc 13. rész Radio Kielce
Barbara Banach i Lucjan Kasperek spędzali u dziadków w Cieszkowach każde wakacje. To był czas pełen beztroski, radości i dziecięcych przygód. Z dziadkami mieli zawsze serdeczny kontakt, podobnie jak ich współmałżonkowie: Grzegorz Banach i Maria Kasperek. Dzięki temu dobrze poznali ich wojenną historię.
Pewnej jesiennej, zimnej nocy w 1942 roku do drzwi Przeniosłów w Cieszkowach zapukali Sala i Abram Działoszyccy ze swoimi dziećmi, 8-letnią Reginą i 5-letnim Izaakiem. Rodzina mieszkała w Wiślicy, prowadziła sklep z tekstyliami i dobrze znała się z Marią i Janem Przeniosło. Polacy mimo obaw o życie swoje i pięciorga własnych dzieci, zdecydowali się przyjąć swoich żydowskich przyjaciół. Nie spodziewali się wtedy, że potrwa to 3 lata…
Pod domem znajdowała się spiżarnia o długości ok 8 metrów i szerokości ok 1,5 m. Przeniosłowie wybudowali tam dodatkową ścianę, tworząc schowek. Jan przygotował wejście od strychu, przez specjalny właz, nad którym wisiało siano i plewy ze zboża. Wejść i wyjść można było po drabinie. Dzieci Działoszyckich na noc przychodziły do domu i spały wspólnie z dziećmi Przeniosłów w łóżkach – opowiada Lucjan Kasperek.
Nikt nie wiedział o ukrywanych, nawet narzeczony jednej z córek Przeniosłów, który często przychodził do niej w odwiedziny. Trzeba było uważać na wszystko. Kiedy rodzina Przeniosłów była w polu, z komina nie mógł lecieć dym. W sklepie trzeba było uważać na ilość kupowanych produktów. Najtrudniejsze jednak były niemieckie kontrole, które zdarzały się wielokrotnie. Niemcy przyjeżdżali także pobierać kontyngenty. Wtedy sprytem wykazywała się babcia – przyznają zgodnie wnuki. Zagadywała Niemców, częstowała ich zsiadłym mlekiem, jabłkami, żeby jak najmniej czasu spędzili na kontrolowaniu obejścia.
Pewnego razu, gdy przyjechali Niemcy, Izaak chorował na koklusz i bardzo kasłał. Gdy Niemcy byli w kuchni, ukrywani nie mogli wydać żadnego odgłosu. Ojciec tego dziecka, wówczas ok 6-letniego, zdecydował się, że jeśli nie będzie wyjścia to go udusi, żeby wszystkich uratować. Bo wiedział, że ratuje jeszcze córkę i żonę, i 7 osób z rodziny Przeniosło. I trzymał go zakneblowanego ręką, tylko trochę powietrza mu popuszczał. I dopiero na sygnał w ścianę zwolnił go, a był zdecydowany, że udusi własne dziecko…jedynego syna – opowiada ze wzruszeniem Grzegorz Banach.
Rodzina żyła ze świadomością, że każdego dnia mogą zginąć. To był stres trudny do zniesienia. Pewnego dnia Jan i Maria, którzy byli już wycieńczeni ciągłym lękiem, zaproponowali Działoszyckim wszelkie wsparcie i jedzenie, i poprosili, aby opuścili ich dom. Wtedy podobno dzieci Działoszyckich uklękły przed dziadkiem i babcią, całowały w ręce: Panie Przeniosło, nie wyganiajcie nas! Nie wyganiajcie nas! Płakali. I dziadziuś powiedział: to dobrze, zginiemy wszyscy razem, ale was przetrzymamy – opowiada Grzegorz Banach.
Działoszyccy dotrwali u Przeniosłów do końca wojny. W stodole i spiżarni czasowo ukrywało się jeszcze kilkanaścioro Żydów, w sumie ok 15 osób.
Jan i Maria Przeniosło wraz z dziećmi: Anną, Stanisławem, Honoratą, Józefą i Władysławem zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1988 roku. Rodzina nadal utrzymuje kontakt z ukrywanymi.
Będę żyć. Historia ukrywanej Anny Lewkowicz. Pawłowice.
18 perc 12. rész Radio Kielce
Ja nieraz sama nie wierzę, że to wszystko przeszłam. Po wojnie nie umiałam mówić…nie miałam głosu i mówiłam szeptem. Nie umiałam chodzić. Ale ta chęć do życia jest silniejsza od wszystkiego – mówi Anna Lewkowicz, uratowana z mamą i bratem w Pawłowicach, koło Pińczowa.
Anna Lewkowicz urodziła się w 1936 roku. Jej mama pochodziła z Pińczowa, a tata z Wodzisławia. W 1942 r przed akcją wysiedlenia Żydów z Pińczowa, wraz z rodzicami i starszym bratem Wiktorem ukryła się u Juliana Laskowskiego, który pomógł im wydostać się z getta. Musieli często zmieniać kryjówki ze względu na ciągłe poszukiwania ukrywających się w okolicy Żydów. Przebywali m.in. w stajni, na strychu, w remizie, mendlach na polu i stodole.
Nie wszyscy doczekali szczęśliwie końca wojny. W czasie poszukiwania kolejnej kryjówki dla rodziny, zginął ojciec Anny. Zastrzeleni zostali także jej kuzyni. Jednak ona wraz z mamą i bratem przeżyła, dzięki determinacji i poświęceniu Juliana Laskowskiego i jego siostry, Józefy Karbowniczek. To byli bohaterzy – mówi dziś Anna Lewkowicz – bez nich to wszystko nie mogło się zdarzyć. Nieraz myślę, jak ja bym postąpiła, gdybym miała kogoś przetrzymać. Nie wiem, czy bym to zrobiła¬.
Wspomina, że w kryjówce, jako mała, kilkuletnia dziewczynka, spędzała czas marząc. Marzyła o lalce, wózku dla lalki, i że będzie jak królewna, którą wszyscy będą ratować i zaopiekują się nią. Rzeczywistość wyglądała jednak inaczej. Dni mijały na zabijaniu wszy. Cierpieli z głodu. Julek przynosił im raz w tygodniu chleby pieczone przez siostrę, ale to nie wystarczało. Dlatego Wiktor, starszy brat Anny zakradał się nocą i kradł buraki, i marchew z pól. Przynosił też wodę, nabierając ją ostrożnie ze studni czajnikiem spuszczanym na tzw. kulce, czyli kiju z hakiem, służącym do wyciągania wody.
Anna Lewkowicz podkreśla, że pomoc Polaków była bezinteresowna i płynęła prosto z serca. To nie było za pieniądze! To nie było za pieniądze – powtarza. Bo ludzie myślą, ile wyście mu zapłacili. Jeśli ktoś mnie ratuje, to nie ma za to zapłaty, choćbym mu dała miliony… Ale on nie chciał żadnych pieniędzy.
Anna Lewkowicz obecnie mieszka w Izraelu, ale od 1989 roku regularnie przyjeżdża do Polski, w rodzinne strony. Ja jestem Polka. Żydówka, ale dumna Polka – zaznacza.
Ze szczerego serca. Julian Laskowski i Józefa Karbowniczek. Pawłowice.
14 perc 11. rész Radio Kielce
W 1942 roku, przed akcją wysiedlenia Żydów z Pińczowa, Julian Laskowski zgodził się ukryć rodzinę swojego znajomego Ajzyka Hajzykowicza. Była to siostra Ajzyka, Dina, wraz ze swoim mężem Lejzorem i dwójką dzieci: 7-letnim Wiktorem i 5-letnią Haną.
Julian, który mieszkał w domu rodzinnym z rodzicami i licznym rodzeństwem, nikomu nie powiedział, że ukrył w gospodarstwie Żydów. „Jak on to robił? Nie wiem. Nie wyobrażam sobie, żebym mogła coś takiego ukryć w domu przed dziećmi, czy mężem” – mówi Grażyna Spaczyńska, córka Juliana. Pomagał ukrywanym, jak tylko mógł, tak żeby nikt niczego nie zauważył. Kradł jedzenie z domu, np. świeżo upieczony chleb albo zsiadłe mleko, żeby nakarmić ukrywane dzieci. „Matka mówi: gdzie jest ten chleb? A, koniom dałem” – wspomina żona Juliana, Wanda Laskowska. Po pewnym czasie wtajemniczył w pomoc Żydom jedną ze swoich sióstr, Józefę, która mieszkała w pobliżu ze swoim mężem i zaczęła mu pomagać.
Tragicznym epizodem w historii ukrywania Żydów była śmierć ojca rodziny, Lejzora, który wyszedł z kryjówki i został zastrzelony przez niemiecki patrol. Zginął wtedy także brat Diny, Ajzyk.
Pewnego dnia okazało się, że ktoś doniósł na Juliana. W jego gospodarstwie przeprowadzono rewizję. Żydów nie znaleziono, bo Julian ukrył ich wcześniej pod podłogą remizy. Mimo to, przeszedł ciężkie bicie, w wyniku którego chciano wydobyć z niego informację o miejscu ukrywania Żydów. „Tata powiedział sobie w duchu: nie mam jeszcze rodziny, najwyżej mnie zastrzelą, ale matka z dwojgiem dzieci przeżyje” – wzrusza się pani Grażyna.
Od tamtej chwili Julian często zmieniał kryjówki dla ukrywanych. Ukrywał ich m.in. w remizie, w stodole, w lesie, podziemiach starego domu i snopach słomy na polu. Szczęśliwie wszyscy doczekali końca wojny.
W latach 50. Dina Nawarska z dziećmi wyjechała do Izraela. Podobnie jak jej dzieci: Hana i Wiktor, kontaktowała się z Julianem do końca jego życia.
Kiedy Julian Laskowski umierał, przy jego szpitalnym łóżku zgromadzili się przedstawiciele i potomkowie uratowanej rodziny. „Nie mówił już, ale poznał ich. I płakał, widząc kto przyjechał do niego…” – wspomina córka Juliana.
Julian Laskowski został odznaczony medalem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata w 1985 roku. Kilka lat później, w 1992 roku Yad Vashem przyznało wyróżnienie także jego siostrze, Józefie Karbowniczek.
Do ostatnich chwil. Rodzina Majewskich. Suchedniów.
17 perc 10. rész Radio Kielce
Nikodem i Emilia Majewscy w 1942 roku zgodzili się przyjąć pod swój dach 3 braci Herlingów: Leona, Mośka (Mosze) i Szmula. Przed wojną Żydzi mieszkali w Suchedniowie, na ul. Handlowej, wzdłuż której znajdowało się wiele domów żydowskich i prowadzili zakład fryzjerski. Nikodem często się u nich strzygł i stąd się znali.
Dom Emilii i Nikodema znajdował się przy lesie, na tzw. Błocie (dziś: ul. Świerkowa). Obok było niewiele gospodarstw. Był otoczony wysokim, szczelnym parkanem. Nikodem pracował w kopalni gliny kamionkowej, a jego żona wychowywała dwie córki Emilię i Martę. Pewnego dnia do gospodarstwa zapukali znajomi Żydzi. Panie Majewski, będzie pan nas przetrzymywał, to my to panu wynagrodzimy – powiedzieli. Po jakimś czasie do ukrywanych dołączył ich kuzyn, „Kostek”, który uciekł z transportu do Treblinki. Panie Majewski, nikt więcej mnie nie przetrzyma… - prosił.
Wszyscy czterej ukrywali się w pomieszczeniu, które znajdowało się nad gankiem, na strychu. Nocą schodzili do domu, a nawet wychodzili na pole i pomagali rodzinie w gospodarstwie np. zbierając kamienie. W ciągu dnia znajdowali sobie różne zajęcia, np. strugali drewniane zabawki dla córki Majewskich, 7-letniej Marty, która chętnie się z nimi bawiła. Nie wolno jej było przyprowadzać do domu koleżanek.
Kilka tygodni przed końcem wojny do gospodarstwa przyszło 3 uzbrojonych mężczyzn, podających się za partyzantów. Zaproponowali Żydom, żeby dołączyli do partyzantki. Dwóch młodszych braci Szmul i Mosze Herling zgodzili się i poszli z nimi do lasu. W krótkim czasie jeden z nich wrócił ciężko ranny. Ten Żyd przyczołgał się do bramy. Brama była zamknięta. Wziął kamień, bo nie miał siły otworzyć i bił w tą bramę. Teściu wyszedł i pyta: kto jest? - Panie Majewski, to ja, jestem ranny, a brat zabity – wspomina Kazimierz Barcicki, zięć Nikodema. I dodaje, że kule trafiły w głowę i płuca.
Nikodem Majewski natychmiast udał się po pomoc lekarską do doktora Poziomskiego, związanego z konspiracją. Jednak gdy wrócili, ranny już nie żył…
Okazało się, że mężczyźni odłączyli się od partyzantów (Kazimierz Barcicki podaje, że odeszli z oddziału Moczara) i działali na własną rękę, szukając łatwego zarobku…
Po wojnie Leon i Kostek wyjechali do Łodzi, gdzie założyli własne sklepy. Jednak wkrótce zdecydowali się na wyjazd do Stanów Zjednoczonych, gdzie mieszkała ich siostra. Do końca życia utrzymywali kontakt z rodziną Majewskich, pisali listy i wspierali ich finansowo. W jednym z listów czytamy: Moi kochani, ja was nigdy nie zapomnę. Wasz Leon i cała rodzina.
Rodzina Zygadlewiczów, Bodzentyn
17 perc 9. rész Radio Kielce
Marianna i Kazimierz Zygadlewiczowie z Bodzentyna ocalili podczas wojny życie Nachmana Rubinowicza. Zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1983 roku…
Żyd przyjeżdżał do Bodzentyna jeszcze przed wojną, bo zakochał się w Żydówce pochodzącej z jednej z najbogatszych bodzentyńskich rodzin – wspomina relację swojej cioci Marysi p. Jadwiga Płonka, córka Marianny i Kazimierza Zygadlewiczów.
Żydzi zaczęli się osiedlać w Bodzentynie w II połowie XIX wieku. Społeczność szybko się rozrastała, stanowiąc przed II wojną światową ok 1/3 ludności miasteczka. Zajmowali się głównie handlem i drobną wytwórczością, podobnie jak np. w Chęcinach, Chmielniku lub Daleszycach. W Bodzentynie urodziła się także p. Róża, Żydówka, w której zakochał się Nachman Rubinowicz. Po ślubie wspólnie wyjechali do Łodzi, gdzie Rubinowicze prowadzili rodzinną fabrykę mydła. W 1939 roku Róża i Nachman Rubinowiczowie wrócili do Bodzentyna i wynajęli dom od Marianny i Kazimierza Zygadlewiczów. Mieli nadzieję przeczekać tu wojnę. Róża i Kazimierz znali się jeszcze ze szkoły.
Kiedy zaczęły się pojawiać pogłoski o planowanej akcji wywózki Żydów z Bodzentyna, Kazimierz Zygadlewicz pomógł Rubinowiczom zorganizować aryjskie dokumenty. Róża z córką wyjechała do Warszawy, a Nachman, który przybrał imię Józef udał się do Sandomierza i zatrudnił w stoczni. Tam padło podejrzenie, że jest Żydem. Aresztowanemu Józefowi udało się uciec z grupą chrześcijan. Udał się do z powrotem do Bodzentyna i błąkał się po okolicznym lesie. Zauważyła go jedna z mieszkanek Bodzentyna, która doniosła o tym Zygadlewiczowi. Wieczorem wychodzę na podwórko i słyszę szept „Kazik, Kazik”. Poznałem go po głosie. Powiedział: Kazik, pomóż! – wspomina słowa taty Jadwiga Płonka. Najpierw donosił mu żywność na pole. Potem zorganizował kryjówkę. Najpierw ukrywał się w trumnie, bo dziadek Zygadlewicz i tatuś robili trumny. A potem powstała kryjówka między ścianami” – opowiada Jadwiga Płonka. Kryjówka zorganizowana między ścianą domu, a ścianą warsztatu stolarskiego, miała zaledwie tyle miejsca, żeby się położyć. O ukrywaniu Józefa wiedzieli tylko Marianna i Kazimierz. Kiedy Józef doszedł do siebie, zaczął uczyć Kazimierza domowej produkcji mydła, by pomóc mu w utrzymaniu rodziny. W kryjówce u Zygadlewiczów Nachman Rubinowicz spędził 1,5 roku, do końca wojny.
Po wojnie Józef odnalazł żonę i córkę. Razem udali się do Łodzi, gdzie zaprosili także Zygadlewiczów, by wspólnie odtworzyć rodzinną fabrykę mydła Rubinowiczów. W 1945 roku doszło do tragedii. Żona Józefa, Róża, została zamordowana przez nacjonalistów. Kilka lat później Józef ożenił się ponownie. Z żoną i dwiema córkami w 1957 roku wyjechał do Izraela, gdzie mieszkał do końca życia. Na dwa lata przed śmiercią odwiedził Polskę, rodzinną Łódź i spotkał się z Marianną Zygadlewicz oraz jej dziećmi, by jeszcze raz podziękować za ich pomoc.
Tutaj, ludzie którzy przeżyli wojnę nic nie opowiadali. Żyć, iść na przód, pracować… - mówi Ewa Shahamorov, córka Nachmana Rubinowicza, mieszkająca w Izraelu - Mój tata opowiadał, ale w skrócie. To były traumatyczne wspomnienia. Czasem krzyczał w nocy i budził się z ciężkich snów. Gdyby nie tacy ludzie jak Zygadlewicze, nie byłoby mnie na tym świecie ¬– mówi Ewa Shahamorov.
Popatrzył i odszedł – Rodzina Królów. Zastawie/Bilcza
15 perc 8. rész Radio Kielce
Pewnego dnia, w 1944 roku do dziadków Stanisławy Gawlik w Zastawiu zapukali partyzanci. Przyprowadzili nieznanego człowieka, Żyda, i poprosili o jego przechowanie. W drugiej izbie kwaterowali niemieccy żołnierze…
Wyrobiono mu papiery na nazwisko Zdzisław Król. Dziadkowie nigdy nie wiedzieli, jak się naprawdę nazywał. Dziadek mówił wszystkim, że to jego syn z pierwszego małżeństwa. Była to przykrywka, bo nigdy nie miał innej żony – mówi Stanisława Gawlik.
W akcję pomocy Żydom często włączały się organizacje konspiracyjne. Partyzanci wiedzieli, którym rodzinom mogą zaufać. Szukali tzw „melin”, czyli bezpiecznych kryjówek, w których można było umieścić Żydów, lub inne osoby, które należało ukryć przed okupantem. Przodowały w tym Armia Krajowa i Bataliony Chłopskie. Nie wiadomo, jaka była skala ukrywania Żydów przez organizacje konspiracyjne.
„W życiu nie widziałam, żeby po kimś tak chodziły wszy…wszystko co miał na sobie po prostu się ruszało. To był kościotrup, po którym chodziły wszy. W strasznym stanie” – wspomina Stanisława Gawlik słowa swojej mamy, która miała wtedy 14 lat. Polska rodzina zaopiekowała się nim, jak krewnym. Po pierwsze musiał być umyty i ogolony. Dano mu nowe ubranie. Mieszkał w jednym pokoju z całą rodziną – dodaje Stanisława Gawlik. Dodatkową trudnością była obecność za ścianą żołnierzy wojsk niemieckich. „Zdzisław Król” w nocy często miał koszmary i krzyczał: „Zabiję tych Niemców!”. Wszyscy bardzo się bali. Trzeba było go pilnować i uciszać, żeby sprawa nie wyszła na jaw – opowiada Stanisława Gawlik.
Ktoś doniósł, że u rodziny w Zastawiu jest ukrywany Żyd. Przyjechali Niemcy. Wtedy wyszedł do nich jeden z zakwaterowanych u rodziny żołnierzy (prawdopodobnie Austriak). „Niemiecki żołnierz uratował im wtedy życie. Wyszedł i powiedział, że on tu mieszka i tu żadnych Żydów, ani żadnych partyzantów nie ma. A czy on się domyślał…nie umiem powiedzieć” – mówi Stanisława Gawlik.
Kontakt z ukrywanym „Zdzisławem Królem” urwał się po przejściu frontu. Pamięć o tamtych wydarzeniach jest jednak przechowywana w rodzinnych wspomnieniach.
Rodzina Szymańskich. Rytwiany/Zielonka
17 perc 7. rész Radio Kielce
Związana z Rytwianami rodzina Szymańskich pomogła w czasie wojny 2 młodym Żydówkom. Cypora i Dora otrzymały schronienie i nowe dokumenty. Tak zostały Stasią i Zosią.
Przed wojną Michał i Antonina Szymańscy mieszkali w Rytwianach, gdzie Michał pracował w majątku Radziwiłłów, jako kierownik cegielni. Był też naczelnikiem ochotniczej straży pożarnej. Małżeństwo wychowywało 5 dzieci: Leona, Zofię, Irkę, Helenę i Władysławę. Gdy cegielnia w Rytwianach upadła, Michał objął funkcję kierowniczą w cegielni w Zielonce, gdzie przeniósł się z całą rodziną. Tam poznał Jeszajahu (Szaje) Grodzickiego, ojca nastolatek Cypory i Dory. Po wybuchu wojny Grodziccy znaleźli się w getcie w Wołominie, skąd w trakcie wywózki Żydów do Treblinki obu dziewczynkom udało się uciec. Dotarły do jedynego zaufanego i znanego sobie miejsca: cegielni w Zielonce...
Michał i Antonina zgodzili się przechować Cyporę i Dorę. Odtąd nazywano je Stasią i Zosią, by uniknąć podejrzeń. Na takie imiona dziewczynki otrzymały też nowe, „aryjskie” dokumenty, które załatwił dla nich Leon Szymański, związany z konspiracją. To (ukrywanie – przyp.) trwało 3 miesiące. Ktoś musiał się jednak o tym dowiedzieć, bo pojawił się granatowy policjant, który zaczął rozpytywać o ukrywanie Żydówek i powiedział, że grozi za to kara śmierci ¬– opowiada Elżbieta Kwiatkowska, córka Heleny Szymańskiej. Dlatego po otrzymaniu dokumentów, Stasia i Zosia szybko wyjechały do Warszawy, gdzie podjęły pracę, jako Polki. Nadal jednak utrzymywały kontakt z Szymańskimi i przyjeżdżały do nich w chwilach zagrożenia. Szczególnie Stasia, czyli Cypora zaprzyjaźniła się z Władzią i Heleną Szymańskimi. Jak one mówiły? Że wszystko było wspólne, i wszy, i wszystko co złe, i wszystko, co dobre. – wspomina Elżbieta Kwiatkowska.
Podczas jednej z wizyt Stasi u Szymańskich, w Zielonce odbywała się łapanka połączona z wywózką na przymusowe roboty. Władzia, Hela i Stasia znalazły się w jednej z ciężarówek, które dowoziły ludzi na perony. Stasia, ta Żydówka, mówi: słuchajcie, uciekamy. Mama z Władką mówią: nie, niemożliwe, tu stoi uzbrojony Niemiec. Nie uda nam się to! ¬– opowiada Elżbieta Kwiatkowska. Ostatecznie dzięki sprytowi i odwadze Stasi, dziewczynom udało się korzystając z zamieszania na peronie uciec i wsiąść do innego, pasażerskiego pociągu. Przetrwały wojnę wędrując po wioskach k. Sochaczewa i zatrudniając się u różnych gospodarzy.
Zosia, czyli Cypora opiekowała się moją mamą Władysławą, jak swoją młodszą siostrą. Mówiła na nią „koperek”, bo mama, jak jeszcze mieszkali w Rytwianach, chodziła pod takim wielkim liściem kopru, jak pod parasolką – wspomina Gabriela Miłowska, córka Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata.
Siostry Szymańskie do końca życia utrzymywały kontakt ze Stasią i Zosią. Dzięki ich świadectwom Antonina, Michał, Władysława i Helena Szymańscy otrzymali medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Historię dwóch sióstr Grodzickich (zwanych Szajówny), związaną z historią dwóch sióstr Szymańskich opowiadają dwie córki Polek: Elżbieta Kwiatkowska i Gabriela Miłowska.
Rodzina Kaszubów z Żydówka, gmina Kije
15 perc 6. rész Radio Kielce
Dom, wybudowany w 1935 roku w Żydówku oddalonym o 7 km od Chmielnika stoi do dziś. Podczas wojny mieszkali w nim Stanisław i Antonina Kaszubowie z dziećmi: Stefanem, Danielą i Ryszardem. Mój tata przywiązywał ogromną wagę do tego, żeby tego miejsca się nigdy nie pozbywać. I ja mu dałam słowo, że ja tego nie sprzedam – mówi córka Stefana, Renata Kaszuba-Czop. Rodzina Kaszubów utrzymywała się z dzierżawy koncesji na tytoń i alkohol, które Stanisław, legionista Józefa Piłsudskiego, otrzymał jako rekompensatę za utratę nogi podczas walki w bitwie warszawskiej. Z koncesji korzystała żydowska rodzina Szorów, która prowadziła sklep w Chmielniku, zamieszkałym przed wojną w 80% przez Żydów.
Gdy wybuchła wojna, Szorowie trafili do chmielnickiego getta. Przed pierwszą wywózką Żydów do obozu ukryli się u Kaszubów. Ten ojciec tak bardzo prosił dziadka, żeby chociaż tą żonę z tymi najmłodszymi dziećmi przechować, gdyby się nie dało wszystkich. No ale spróbowali wszystkich, tylko później wyszło inaczej… - mówi Renata Kaszuba-Czop, córka Stefana Kaszuby. Kiedy Szorowie uznali, że sytuacja się uspokoiła, wrócili do Chmielnika. Wtedy Niemcy zorganizowali kolejną wywózkę do Treblinki, w której Szorowie zostali schwytani. Matce i młodszym dzieciom udało się uciec, ale ojciec, Natan Szor wraz z najstarszą córką zostali wywiezieni i zamordowani w Treblince.
Ałte Szor wraz z 4 synami i córką Sarą ponownie udała się do Kaszubów, gdzie ukrywała się do końca wojny. Dołączyło do nich żydowskie małżeństwo Kozłowskich.
W sumie 8 osób przez ponad 2,5 roku ukrywało się w małym pokoiku o powierzchni 10 metrów kwadratowych. Jedynie Sara, która zaprzyjaźniła się ze Stefanem mieszkała w jednej izbie z Kaszubami, podając się za ich córkę. „(Sara) rzadko wychodziła gdzieś na podwórko, ale ona się nie chowała” – wspomina Renata Kaszuba-Czop. I dodaje: Tata mówił, że było ciężko. Było ciężko ich wykarmić. Nie było jedzenia, a trzeba było dzielić się z wielką rodziną. Ale babcia była bardzo dobrą gospodynią. Miała umiejętność robienia czegoś z niczego. ¬ Dwa stuknięcia w ścianę informowały Żydów o zagrożeniu. Wtedy wszyscy wchodzili do piwnicy, wykopanej pod podłogą pokoiku. Ktoś z rodziny Kaszubów zasuwał klapę w podłodze łóżkiem, by nikt nie zauważył skrytki.
Kolejne wyzwanie pojawiło się zimą 1944 roku, gdy do Kaszubów wkroczyli Niemcy, oznajmiając, że zajmą mały pokoik i urządzą w nim swój schowek. Stefan Kaszuba nocą musiał wykonać podkop, żeby uwolnić uwięzionych pod podłogą ukrywanych ludzi. Odtąd Żydzi, mimo srogiej zimy, musieli się ukrywać w stodole. Mimo wielu trudnych sytuacji i zagrożeń, wszyscy przeżyli. Do dziś zachował się też dom i pokoik, w którym ukrywano Żydów...
Stanisław i Antonina Kaszubowie z dziećmi: Stefanem, Danielą i Ryszardem zostali uhonorowani tytułem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1993 roku.
Rodzinną historię opowiada Renata Kaszuba-Czop, córka Stefana Kaszuby.
Rodzina Stolarczyków ze wsi Dąbrowica w powiecie jędrzejowskim
15 perc 5. rész Radio Kielce
„W nasze strony to Niemcy nie zaglądali, bo się bali. Tu lasy i tam lasy, a w nich partyzanci. Nawet nazywali to Rzeczpospolita Żydowska” – wspomina ks. Witold Stolarczyk, Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata.
W czasie II wojny światowej rodzina Stolarczyków z Dąbrowicy w powiecie jędrzejowskim przyjęła pod swój dach 6-osobową rodzinę polsko-żydowską. Przez pewien czas Apolonia i Franciszek Stolarczykowie nie wiedzieli, że wśród ludzi, którym udzielają pomocy są Żydzi. Tę tajemnicę od początku znał tylko ich syn, Witold Stolarczyk, później ksiądz. Szukali możliwości zatrzymania się, spokojnego kąta, żeby nikt nie znał ich pochodzenia – wspomina ks. Witold.
Czesław Pankowski był Polakiem. Jego żoną była Róża Krieger, Żydówka, która wychodząc za mąż przyjęła chrześcijaństwo. Ochrzciła też swojego syna z pierwszego małżeństwa, Józefa. Czesław i Maria mieli dwie córki: 9-letnią Irenę i 6-letnią Marysię. Później do ukrywających się w Dąbrowicy krewnych dołączyła siostra Róży, Maria. Dopiero wtedy rodzice ks. Witolda dowiedzieli się o tym, że wśród członków rodziny są Żydzi. Nie odmówili im dalszej pomocy. Sześcioosobowa rodzina mieszkała u Stolarczyków niemal przez całą wojnę.
Oni zajmowali większe mieszkanie niż my. Ja z bratem tośmy się przenieśli do takiej komórki, w której wcześniej był magazyn różnych rupieci – dodaje ks. Witold.
Ks. Witold Stolarczyk skończył przed wojną gimnazjum. Miał tzw. małą maturę. Podczas okupacji dużo czytał i przygotowywał się do matury na tajnych kompletach. Sam także był nauczycielem dla córek Róży i Czesława. Jakie moje zadanie było? Ponieważ oni przyjęli wiarę chrześcijańską, więc te dwie dziewczynki z ich małżeństwa przygotowywałem do Pierwszej Komunii. Wszystko było tajemnicą. Podręczniki się trzymało w jakimś worku, w ukryciu – mówi ks. Witold.
Czesław Pankowski zajmował się drobnym handlem, aby móc utrzymać rodzinę. Wraz z przybranym synem Józefem wstąpił też do oddziału AK, gdzie za swą służbę otrzymywał żołd.
Wszyscy sąsiedzi myśleli, że rodzina, która mieszka u Stolarczyków jest w pełni polska. Przede wszystkim Niemcy nie mogli o tym wiedzieć. Bo wszyscy byliby wykończeni – wspomina ks. Witold Stolarczyk. Niemcy dokładnie określili, kto jest Żydem. Nawet osoby, które miały tylko jednego dziadka Żyda i często nie czuły się Żydami, w świetle niemieckiego prawa były Żydami.
Pod koniec wojny ktoś doniósł, że prawdopodobnie w tym domu ukrywają się Żydzi. W obliczu zagrożenia latem w 1944 roku, Czesław Pankowski wraz z całą swoją rodziną uciekł do lasu, gdzie uzyskał pomoc oddziału AK, w którym służył, w znalezieniu kryjówki i przetrwaniu do końca wojny.
Po wojnie rodziny Stolarczyków i Pankowskich przez ok 20 lat utrzymywały kontakt, pisząc do siebie listy. Relację odnowiło przypadkowe spotkanie ks. Witolda Stolarczyka z Ireną Pankowską, młodszą z ukrywanych dziewczynek. Dzięki jej staraniom i zeznaniom, w 1995 roku Apolonia i Franciszek Stolarczykowie oraz ich syn ks. Witold Stolarczyk zostali odznaczeni medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata”.
Dawał chleb Żydom - Hasag, Skarżysko-Kamienna
15 perc 4. rész Radio Kielce
Obóz pracy przymusowej przy zakładzie amunicji Hasag w Skarżysku-Kamiennej był według niektórych gorszy od KL Auschwitz. Panował tam głód i choroby. Żydzi pracowali po 12-14 godzin bez wynagrodzenia i za głodowe racje żywnościowe.
Oni nie wymagali jakiejś specjalnej opieki, przeciwnie, Niemcy ich niszczyli, żeby umierali….przychodziły nowe transporty, i tak dalej - wspomina płk Henryk Czech, który podczas wojny jako kilkunastoletni chłopiec mieszkał w Skarżysku i pracował na kolei. Na dworcu, wiadomo było, przyszedł pociąg, były w nim takie małe okienka w towarowych wagonach, wywietrzniki. Było widać, że ludzie wyglądają, krzyczą, żeby dać im jeść… Jak była możliwość, to coś im się podrzuciło, ale wagony te były zawsze dokładnie pilnowane przez Niemców i trudno było coś im podać – dodaje.
Najcięższa była praca przy tłuczeniu i gotowaniu trotylu oraz napełnianiu nim pocisków. Osoby, które pracowały w Hasagu wspominają, że zajmujący się tym ludzie stawali się po kilku dniach żółci, a po 2-3 miesiącach umierali. To było okropne. Mieszali gołymi rękami w kadziach, zdarzały się eksplozje, ludzie umierali w straszliwych męczarniach… kiedyś czytałem przypadek wrzucenia, tak dla zabawy, człowieka do gotującego się trotylu… – mówi dr Tomasz Domański, historyk. Nieopodal istniała tzw. patelnia, czyli miejsce gdzie przy pomocy środków chemicznych, produkowanych w zakładzie Niemcy likwidowali zwłoki więźniów. Na ich miejsce przywożono kolejnych pracowników, m.in. z obozu koncentracyjnego w Majdanku.
Całe te zakłady były ogrodzone płotami, drutami…specjalnie nikt tam nie podchodził, bo wartownicy strzelali do ludzi, itd. – mówi płk Henryk Czech.
Spośród polskich pracowników Hasagu, którzy starali się pomóc Żydom, odznaczenie medalem „Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata” otrzymało jedynie dwóch: Zygmunt Jarosz i Tadeusz Nowak.
Pierwszy z nich pracował w Hasagu jako brygadzista. Postawił sobie za cel pomoc i uratowanie Żydów ze swojej brygady pracowniczej. Szczególną opieką objął 19-letniego kolegę Chaima Śliskiego. Dzięki zaangażowaniu m.in. swojej rodziny Zygmunt Jarosz organizował dla Żydów jedzenie, lekarstwa i ubrania. Został odznaczony w 1999 roku. Zarówno on, jak i Żydzi pracujący w jego brygadzie przeżyli wojnę.
Więźniom pomagał także Tadeusz Nowak, członek AK, głównie przemycając żywność. Niemcy wykryli jego działalność i postanowili dokonać publicznej egzekucji. To miała być przestroga dla pozostałych przed udzielaniem pomocy Żydom. 21 kwietnia 1943 roku po nieudanej próbie powieszenia, Tadeusz Nowak został zastrzelony, na oczach pracowników, których zmuszono do oglądania egzekucji. Jego ciało wywieszono na widok publiczny, zawieszając mu na szyi tabliczkę: „Ten Polak dawał Żydom chleb”. Został uhonorowany tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata w 1990 roku.
Rodzina Żalów ze wsi Grzymała w gminie Tuczępy
15 perc 3. rész Radio Kielce
Antoni Bogdan Żal przed wojną uczył się w gimnazjum w Busku-Zdroju. Przyjaźnił się z kolegą z klasy Samuelem Ledermanem. Sam był garbaty i dzieci się z niego śmiały. Jednak był bardzo inteligentnym, szczególnie w naukach ścisłych.
Rodziny Ledermanów i Żalów utrzymywały ze sobą kontakt. „Rodzice sama w Chmielniku trudnili się skupem pierza. Jak przyszła wojna, to sobie powiedzieli: jak będą jakieś problemy, to sobie pomagamy wzajemnie”. Najpierw Żalowie dostarczali Ledermanom żywność do getta. Potem zorganizowali kryjówkę we wsi Grzymała, w gm. Tuczępy, gdzie mieszkali. Jak zaczęły się wywózki Żydów z Chmielnika do Treblinki, to dziadek przyjechał końmi, wozem i zabrał ich – wspomina Szymon Żal. Rodzina Ledermanów składała się z rodziców i dwóch synów: Ezjela i Samuela. Kilka dni później do domu Żalów zapukała Estera Gutman, narzeczona Ezjela, której zdradził on miejsce swojego ukrycia i także poprosiła o pomoc. „Była konsternacja, skąd się wzięła. Tu już były 4 osoby. To był problem, trzeba było tych ludzi wyżywić. Pierwszą noc spędziła w lesie, a potem postanowiła, że wezmą ją” – mówi Szymon Żal. Odtąd w tajemnicy przed wszystkimi w jednym domu ukrywano 5 osób.
Żydzi ukrywali się na strychu, ale z inicjatywy Ezjela stworzyli też dodatkową kryjówkę, która służyła w wielu sytuacjach zagrożenia, np. gdy do domu zaglądali Niemcy. Kryjówka znajdowała się pod podłogą w pustym pokoju i była przysypywana ziemniakami. Jeśli chodzi o toaletę, to dostawaliśmy wiadro wody do mycia i do picia i drugie na nasze potrzeby fizjologiczne. Zakrywaliśmy to wiadro, by następnej nocy Sławka wyrzuciła jego zawartość za stodołę. Do jedzenia dostawaliśmy ugotowane ziemniaki, mleko na śniadanie i ziemniaki z jajecznicą na obiad – pisał Ezjel Lederman w swoich wspomnieniach, spisanych i wydanych w USA.
Żalowie przechowywali rodzinę Ledermanów i Edzię Gutman (późniejszą żonę Ezjela) od 1942 r. do końca lipca 1944 r., za co zostali odznaczeni medalem Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata w 1984 roku.
Przez cały czas utrzymywali kontakt z rodziną Ledermanów, która po wojnie wyemigrowała do Stanów Zjednoczonych. Samuel został znanym naukowcem, a Ezjel lekarzem. Dzięki zasługom Sama, Amerykanie o 2 lata wcześniej od Rosjan byli na księżycu – mówi Szymon Żal, syn Antoniego.
Antoni Bogdan Żal odwiedzał Ledermanów w Stanach. Także Estera Lederman (z domu Gutman) kilkakrotnie odwiedzała Polskę i do dziś utrzymuje kontakt z rodziną Żalów.
Rodzina Jedynaków z Mostków k. Suchedniowa
15 perc 2. rész Radio Kielce
„Irka to była bardzo dobry człowiek. Pomagała wszystkim” – mówi sąsiadka z czasów wojny o Irenie Jedynak, zaangażowanej w ukrywanie 3 Żydów, uciekinierów z zakładów amunicji Hasag w Skarżysku-Kamiennej…
W Mostkach, k. Suchedniowa podczas wojny mieszkało małżeństwo Jedynaków z 5 dzieci. Dwie córki Państwa Jedynaków: Irena i Helena były zaangażowane w działalność patriotyczną i związane z konspiracją. Irena należała do AK, była łączniczką. Natomiast Helena pracowała w Hasagu w Skarżysku i przekazywała siostrze informacje o tym, co dzieje się w zakładzie.
Pod koniec wojny, przed likwidacją fabryki, trzej pracujący tam Żydzi otrzymali zapewnienie od kilku polskich pracowników, że pomogą im w ucieczce. Jednak Polacy nie pojawili się w umówionym miejscu. „Żydzi szukali pomocy i spotkali Helenę Jedynak. Ona podjęła się tego, że ich wyprowadzi” – mówi Ewa Kołomańska, historyk. Lasami przeprowadziła ich do rodzinnych Mostków, stawiając rodzinę przed faktem dokonanym. Uciekinierzy mieli pozostać najwyżej kilka dni. Byli to Alexander Szmul Moksel, Henryk Szerman i Feliks Zygereich.
Brat Heleny i Ireny, Wacław Jedynak przygotował dla nich kryjówkę w stodole. Problem pojawił się, kiedy w domu Jedynaków zakwaterowano dwóch Niemców… „Żydzi schowani w stodole zostali odcięci od możliwości podawania im jedzenia, bo Niemcy złożyli sobie w stodole broń i wystawili wartowników. Oni tak przetrwali kilka dni…”.
Po pewnym czasie rodzina Jedynaków załatwiła Feliksowi kryjówkę u jednej z rodzin w Łącznej. Dwóch pozostałych Żydów zostało w Mostkach do końca wojny.
Olek Moksel zaczął udawać narzeczonego Ireny Jedynak. Oni podobnież nawet obrączki mieli” – wspomina Beata Lis, bratanica Ireny. Olek zachowywał się jak gospodarz w swoim własnym obejściu. „Niemcy byli, stali już na całych Mostkach, bo front szedł. To on nie ukrywał się. Zrobili zaręczyny, zaprosili ludzi. I był do ostatka. Krowy bił, mięso sprzedawał” – opowiada sąsiadka Jedynaków z czasów wojny.
Okupanci podejrzewali, że Olek jest Żydem, ale Irena zawsze temu zaprzeczała. Niektórzy sąsiedzi sądzili, że jest to człowiek związany z polskim ruchem oporu. Nikt nie wiedział, że Olek nie był jedyną osobą, która ukrywała się u Jedynaków...
Wszyscy ukrywani przeżyli wojnę, ale nie utrzymywali kontaktów z Jedynakami.
W 1989 roku rodzina Jedynaków otrzymała medal Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata.
Rodzina Stanisława Furmanka z Daleszyc
17 perc 1. rész Radio Kielce
Stanisław Furmanek urodził się w 1900 roku w Daleszycach. Tam też mieszkał z żoną Stefanią i 5 dzieci. Rodzina Furmanków prowadziła sklep i przyjaźniła się z mieszkającą naprzeciwko rodziną żydowską Bajli Szlamy, która prowadziła piekarnię. Bajla miała córkę Esterę, 4 synów, m.in. Mordkę, synową Gołdę i wnuka. Gdy w 1941 roku żandarmeria niemiecka z posterunku w Bielinach ograbiła Żydów z całego dobytku i zapasów mąki, Stanisław zaczął im pomagać, przekazując żywność.
We wrześniu 1942 roku, tuż przed zaplanowaną akcją wysiedlenia Żydów z Daleszyc, Stanisław Furmanek zgodził się pomóc rodzinie Szlamów w wydostaniu się z miasta. Wraz ze swoim 12-letnim synem Czesławem wywiózł wszystkich własnym wozem do Rakowa, gdzie otrzymali oni dalszą pomoc. Furmanką powoził Czesław, który często jeździł tą drogą po towar do sklepu ojca i nie wzbudzało to niczyich podejrzeń – wspomina Teresa Baćkowska, wnuczka Stanisława i córka Czesława Furmanka.
- Wczesnym rankiem, jeszcze było szarawo, wyjechał mój ojciec Czesław ze swoim ojcem Stanisławem furmanką i zabrali Żydów. Pod Rakowem zeszli z wozu, podziękowali i jeszcze obiecali ojcu: Czesiu, jak przeżyjemy, to założymy razem piekarnię. I z tego, co nam wiadomo, to przeżyli.
W wywiezienie Żydów w bezpieczne miejsca zaangażowało się więcej mieszkańców Daleszyc. Z ok 600 żydowskich mieszkańców, we wrześniu 1942 roku w Daleszycach pozostało 300. Za udzieloną pomoc kilka osób, w tym Stanisław Furmanek, zostało aresztowanych przez żandarmerię niemiecką. Ich rodzinom odebrano konie, wozy i część majątku. Majątek Furmanków został dodatkowo wystawiony na sprzedaż, a rodzina miała zostać wywieziona na roboty do Niemiec. Jednak jeden z mieszkańców Daleszyc wykupił za pieniądze Furmanków majątek i poprosił, żeby Stefania i jej dzieci mogły tam pozostać, jako jego robotnicy. To uratowało rodzinę przed niepewnym losem. Odtąd 12-letni Czesław Furmanek wraz ze swoją matką musiał zadbać o utrzymanie rodziny i wyżywienie młodszego rodzeństwa.
Tymczasem Stanisław Furmanek został osadzony w więzieniu w Kielcach. Był torturowany. Zmarł 3 kwietnia 1943 roku. Pośmiertnie, w 1994 roku, został uhonorowany tytułem Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata.
Sebesség:
Érd el és vezéreld távolról a helyi hálózaton elérhető IntoRadio Cast képes eszközöeidet!
Böngésző-kiegészítő telepítése szükséges!
Chrome web store